Zamknij

Ballada o Andrzeju

12:37, 19.10.2020 Mariusz Szalbierz Aktualizacja: 12:39, 31.12.2020
Skomentuj fot. Piotr Gajewski fot. Piotr Gajewski

Przeżył w Pile ponad ćwierć wieku. Ale niewielu wiedziało o tym, że to właśnie on zapisał jedną z bardziej intrygujących kart w historii polskiego jazzu.

W 1967 roku 23-letni Andrzej Brzeski wraz z kilkoma kolegami z Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie założył zespół Paradox. Krytycy lubowali się w szufladkowaniu muzyki, a Paradox – z nietypowym instrumentarium (fagotem, puzonem, wiolonczelą, kontrabasem) oraz stylistyką z pogranicza jazzu tradycyjnego i jazzu nowoczesnego, elementami muzyki ludowej i baroku, a później z free-jazzem – tak łatwo sklasyfikować się nie dał.

Nietuzinkowa muzyka zespołu została szybko zauważona – i doceniona. Grupa zapisała na koncie wiele sukcesów na festiwalach jazzowych w kraju i zagranicą. W1971 roku nagrała debiutancki album ,,Drifting Feather” (,,Lotne piórko”), za jednym wyjątkiem autorski materiał Brzeskiego. Muzyka Paradoksu wypełniła także jedną stronę płyty ,,Byle bym się zakochała” Marianny Wróblewskiej. Sam Brzeski został zaproszony do realizacji płyty ,,Studio Jazzowe Polskiego Radia pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego”, na której zagrała cała ówczesna śmietanka polskiego jazzu: Muniak, Szukalski, Seifert, Urbaniak, Nahorny, Makowicz, Karolak, Stańko, Namysłowski, a także albumu dokumentującego Festiwal Jazzowy w Pradze ’70, gdzie wszedł w skład sformowanego na tę imprezę międzynarodowego big-bandu.

Paradox przestał istnieć w 1974 roku. Andrzej Brzeski na kolejne 17 lat wyjechał do Skandynawii, grając w hotelach i na statkach. Od czasu do czasu wracał do kraju. W 1979 roku wziął udział w ostatniej trasie koncertowej po Polsce – w składzie zespołu Krzysztofa Klenczona.

Na początku lat 80. głos serca sprowadził go do Piły. Jeszcze wyjeżdżał na grania do Norwegii, ale tu już coraz bardziej zapuszczał korzenie.

Tadeusz Bogucki, lider Blues Menu, na przełomie lat 80. i 90. wokalista grupy Bluesdorf Orchestra: - Szykując się do ożenku z Eweliną Andrzej szukał zespołu „weselnego” i tak trafił do mnie - chałturnika, który zapewniał „oprawę” muzyczną. Wesele odbyło się w zajeździe „Mściwój”, wśród gości było wielu znamienitych muzyków jazzowych, których katowałem swoimi weselnymi produkcjami: tangami, polkami, walczykami. Na początku Andrzej z Eweliną wynajmowali  mieszkanie w 10-piętrowym bloku przy Śniadeckich. Ja mieszkałem  blisko, przy alei Powstańców Wielkopolskich. Nasze bloki łączyła betonowa ścieżka, mogliśmy do siebie chodzić w kapciach. Co ciekawe, fundamentem naszej prawie 30-letniej przyjaźni nie stała się początkowo muzyka, ale… telefon. Pracowałem wówczas  w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacji i miałem jako jedyny w klatce służbowy telefon stacjonarny – na owe czasy oznakę luksusu, rarytas techniki osiągalny dla nielicznych. Andrzej  w latach 80. często grywał w Norwegii, załatwiał te kontrakty telefonicznie dzwoniąc właśnie ode mnie. Znajome panie  z „międzymiastowej” łączyły go za darmo o każdej porze dnia i nocy. A ja przy tej okazji coraz bardziej go poznawałem prowadząc długonocne rozmowy nie tylko przy herbatce. W przerwach między kontraktami w Norwegii wciągnąłem Andrzeja do big bandu Zbyszko Band, który działał przy Wojewódzkim Domu Kultury w Pile – „jechał” tam na dwa puzony z Kaziem Hamerskim. Zbyszek Starzyński, szef bandu, był niezwykle zadowolony, kiedy puzon Andrzeja („instrument miłosny” – jak mawiał Andrzej – „bo nadaje się do dmuchania i posuwania”) wydawał z siebie charakterystyczne dźwięki porównywalne do „darcia portek” (określenie Zbyszka). Z czasem, gdy nasza znajomość przeszła w przyjazną zażyłość, odważyłem się przedstawiać Andrzejowi swoje bluesy. Był bardzo czuły na słowo, potrafił zaingerować w mój tekst konstruktywnie krytykując i z reguły miał rację.

Henryk Szopiński, szef festiwalu ,,Blues Express”: - Andrzeja Brzeskiego poznałem na początku 1988 roku. Przyjechał z Tadeuszem Boguckim na jedną z prób mojego zespołu. Graliśmy jeszcze w rockowym Kraterze, ale coraz bardziej ciągnęło nas do bluesa. Kiedy Andrzej wyjął puzon i pociągnął kilka fraz wiedziałem, że to jest muzyka, którą chcę grać. Andrzej był muzykiem jazzowym, a nam do jazzu było naprawdę daleko, ale to jak grał i jak mówił o muzyce, bardzo wpłynęło na naszą decyzję o założeniu grupy bluesowej. Kiedy w następnych miesiącach urodziła się z tego Bluesdorf Orchestra, miał w niej stałe miejsce. Kiedy wyjechałem z nim na swój pierwszy kontrakt do Norwegii, byłem zaskoczony jego wiedzą, znajomością języków i ogromnym światowym repertuarem, który grał ot tak, „z kapelusza”. Później graliśmy w Norwegii jeszcze kilka razy i to tam, w długie zimowe wieczory, snuliśmy plany na przyszłość. Tam powstawały koncepcje budowy naszych domów, mojego w Zakrzewie i Andrzeja w Głowaczewie, czy festiwalu ,,Blues nad Piławą”.

W 1987 roku Andrzej Brzeski kupił działkę w Głowaczewie koło Wałcza, schodzącą łagodnym stokiem w stronę rzeki Piławy.

- Jak zobaczyłem ten naturalny ,,amfiteatr” od razu pomyślałem, że to idealne miejsce na robienie koncertów. A że grałem wówczas w zespole Bluesdorf Orchestra, zupełnie naturalnym wydało mi się zorganizowanie festiwalu bluesowego – wspominał po latach.

Mariusz Szalbierz, redaktor naczelny Faktów Pilskich: - Wiosną 1990 roku Andrzej zapytał, czy wspomógłbym go w organizacji festiwalu bluesowego. Miał już jego wizję, w plenerze, w Głowaczewie, gdzie budował pensjonat, ja miałem już trochę kontaktów w środowisku bluesowym. On zajął się sprawami organizacyjnymi, ja stroną artystyczną.

,,Blues nad Piławą” zyskał miano ,,małego Woodstocku”. W ciągu czterech lat przez niewielką scenę nad rzeką Piławą przewinęła się niemal cała czołówka polskiego bluesa (m.in. Dżem, Jan ,,Kyks” Skrzek, Nocna Zmiana Bluesa, Free Blues Band, Zdrowa Woda, Easy Rider, Leszek Winder), ale także wykonawcy zagraniczni.

Ostatnia odsłona ,,Bluesa nad Piławą” miała miejsce w 1993 roku.

Mariusz Szalbierz: - Rok później dość niespodziewanie zapadła decyzja, że festiwalu nie będzie. Nie było jeszcze komórek, Internetu, więc w drugi weekend lipca, siłą przyzwyczajenia, zjechała jeszcze do Głowaczewa setka nieświadomych niczego fanów bluesa. Strasznie żałowali tej imprezy.

Przez następne lata Andrzej Brzeski usunął się z muzyczną działalnością w cień. Od czasu do czasu w pensjonacie ,,Nad Piławą” organizował kameralne koncerty dla przyjaciół. Śladem po jednym z nich jest płyta ,,Mike Russell - Blues Party Nad Piławą”. Tam też w 2008 roku 40. urodziny świętował reaktywowany na tę okazję Paradox.

W ostatnich kilku latach zaczął regularnie pojawiać się na koncertach w pilskim pubie Classic. I coraz częściej z puzonem, włączając się do wspólnego grania.

W 2009 roku zorganizował w Pile Blues Party Festival. O rok późniejszą edycję wszyscy zapamiętali choćby ze wspaniałego koncertu grupy Mike Russella i Mfa Kery.

Tadeusz Bogucki: - Podziwiałem Andrzeja za jego aktywność, za jego pomysły, które realizował pomimo - czasami wydawało się - małej szansy powodzenia.

Mariusz Szalbierz: - Nabrał chęci do działania. Miał wizję, by ożywić działaniami kulturalnymi Wyspę, czy park miejski. Na 23 października 2010 roku przygotowywał koncert ,,Tango Argentyny”. Chodził niemal na wszystkie koncerty, bluesowe, rockowe, jazzowe, muzyki klasycznej. Regularnie podsyłał mi z nich relacje na portal i do gazety. Ostatnia ukazała się w październikowym numerze Faktów Pilskich. Było widać, że to, co dzieje się w mieście na niwie kultury nie jest mu obojętne. Zresztą, poza Piłą także, był np. zachwycony imprezami w pubie Opera w Wyrzysku. Przy tym wszystkim był bardzo skromny. Nawet kiedy chciał zagrać, nie pchał się na scenę, lecz stawał skromnie z boku i czekał na swoją kolej. Dla mnie – nomen omen – paradoksem jest fakt, że taki człowiek od ponad ćwierć wieku mieszkał w Pile i tak niewielu kojarzyło jego bogatą jazzową przeszłość.

Tadeusz Bogucki: - Dzięki niemu poznałem i miałem wielką satysfakcję współpracować z tak wybitnymi muzykami jak Andrzej Nowak (Niemen Aerolit), Sławek Piwowar (Paradox, SBB), czy Włodek Halik (Hagaw). W listopadzie 2008 roku w obornickim klubie ,,Bajka” nagraliśmy materiał live z okazji 10-lecia działalności Blues Menu. Oczywiście, Andrzej był wówczas z nami i swoim puzonem czarował publikę.

Mariusz Szalbierz: - W czwartek 14 października 2010 roku był akurat jam session w Classicu, kiedy ktoś przyniósł wiadomość, że Andrzej jest w szpitalu. Wykręciłem numer jego komórki. Odpowiedziała cisza, żadnego sygnału.

Dzień wcześniej muzyk skarżył się, że chyba łapie go grypa. W nocy ze środy na czwartek żona znalazła go nieprzytomnego w łazience. Nazajutrz umieszczono go na oddziale intensywnej terapii. Rozpoznanie: bakteryjne zapalenie pnia mózgowego i mózgu. Nie odzyskał już przytomności. Ostatnie trzy dni życia spędził w stanie śpiączki farmakologicznej. Zmarł 19 października ok. drugiej w nocy.

Mariusz Szalbierz: - Zadzwonił z tą informacją Tadek Bogucki. Usiadłem do komputera i napisałem krótki tekst zakończony słowami, że kiedyś wszyscy razem zagramy w tej Wielkiej Niebiańskiej Orkiestrze. Później zatelefonował Waldek Pająk: ,,Wiesz, nawet nie to, że jest mi smutno. Ja jestem po prostu zły!”.

Małgorzata Chwiłkowska-Kępczyńska, przyjaciółka rodziny Brzeskich: - Andrzej nie chciał się zestarzeć, dbał o siebie, biegał, utrzymywał kondycję. I to mu się udało. Tylko że ta przeklęta choroba działa podstępnie i bez uprzedzenia. Na kogo wypadnie, na tego bęc! Niestety, wypadło na niego…

Tadeusz Bogucki: - Nasz jubileuszowy koncert w klubie „Bajka” w Obornikach Śląskich z okazji 10-lecia działalności zespołu wydaliśmy na płycie. Ostatniej, na której słychać Andrzeja. Tę płytę zadedykowaliśmy właśnie jemu. Dobremu i ciepłemu człowiekowi.

(Mariusz Szalbierz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%