Uwielbiam jeździć pociągami. Jest w nich coś magicznego. Jedziesz sobie w czarodziejskiej skrzyni ciągnionej przez stalowego potwora, a czas i przestrzeń przesuwają się za oknami.
W ulotnej chwili, która się już nie powtórzy, widzisz uśmiechnięte dzieciaki machające do ciebie, albo twarz kierowcy ciężarówki wpatrzonego przed siebie. Zadajesz sobie pytania - gdzie on jedzie i po co? Czy ma żonę? A może dziewczynę? O czym teraz myśli? Z odpowiedzi jakich sam sobie udzielasz możesz napisać wiersz albo powieść. On zaś staje się mimowolnym bohaterem twoich myśli, albo twórczości.
W Iranie, podobnie jak wielu miejscach na świecie, nie ma już parowych lokomotyw ciągnących eleganckie salonki z kanapami obitymi pluszem oraz obsługą przypominającą strojami dworską służbę serwującą wyśmienite posiłki i herbatę w porcelanowych filiżankach. Dosłownie i w przenośni odstawiono je na boczny tor. Przez ostatnie 30 lat Iranian Railways przeszły ogromne przeobrażenia. Pobudowano setki kilometrów nowych odcinków. Wybudowano i wyremontowano kilkadziesiąt dworców kolejowych. Stare, wysłużone wagony pulmanowskie zastąpiono nowoczesnymi składami „Siemensa” wyposażonymi w klimatyzację, Wi-Fi, telewizory, dźwiękoszczelne okna. Są punktualne i czyste. I podobnie jak w europejskich, nie wolno w nich palić tytoniu.
Pociągi zawsze są oblegane przez Irańczyków i turystów, dlatego podróż trzeba planować przynajmniej z kilkudniowym wyprzedzeniem i odpowiednio wcześnie kupić bilet. Dla cudzoziemca nie jest to wcale takie łatwe, bo najpierw w agencji turystycznej lub na dworcu trzeba się jakoś dogadać. Najczęściej turyście, który nie zna farsi, a kasjer angielskiego, pozostają dwa wyjścia. Może próbować – korzystając ze słowniczka najczęstszych zwrotów i języka migowego - zakomunikować temu drugiemu, gdzie i kiedy chciałby pojechać. Wygląda to mniej więcej tak.
Turysta trzymając w jednej ręce słownik przydatnych zwrotów, w drugiej pieniądze, mówi do tego lub tej w okienku: Lozem doram jek belit Shiraz - czyli poproszę jeden bilet do Shirazu. Zakładając, że nasz interlokutor - pomimo naszego akcentu - zrozumie o co nam chodzi, możemy od niego usłyszeć albo: posport plis (co oznacza, że bilety są) albo popatrzeć jak kiwa przecząco głową, co kończy dalszą konwersację, bo biletów na pożądany przez nas pociąg nie ma. Drugie wyjście jest prostsze i sam z niego często korzystałem. Trzeba głośno zapytać po angielsku: Any body speak english? - licząc na to, że na sali znajdzie się jakaś litościwa dusza, która w języku Szekspira pomoże nam w zakupie.
Cały artykuł Antoniego Styrczuli znajdziecie w nowym numerze naszego miesięcznika.
w16:51, 17.07.2018
1 1
,,Nocny Expres",kojarzy się z filmem,pod tym tytułem,bynajmniej romantycznym,dla ludzi o mocnych nerwach,chociaż wszustko kończy się dobrze 16:51, 17.07.2018