Zamknij

Gmina Kaczory "Gminą 30-lecia Wolności RP"

10:51, 21.08.2019 Notował: Mariusz Szalbierz
Skomentuj

Gmina Kaczory otrzymała nagrodę specjalną "Gmina 30-lecia Wolności RP", a wójt Brunon Wolski został uhonorowany zaszczytnym tytułem "Wójt 30-lecia RP". To przepustki do elitarnego grona "Orłów Polskiego Samorządu".

Brunon Wolski, wójt gminy Kaczory: - W 1986 roku zostałem naczelnikiem gminy. Wcześniej przez jakiś czas byłem przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej, już wtedy miałem swoją wizję, jak to wszystko powinno funkcjonować. Uważałem, że gminę Kaczory charakteryzowało zbyt wolne tempo rozwoju. Ot, taka prozaiczna sprawa - do 1989 roku nie mieliśmy u siebie nawet stacji paliw i kierowcy jeździli tankować do Piły. Wszystko szło bardzo ślamazarnie, a mnie marzyło się, żeby lepiej wykorzystać fundusze gminne, narzucić szybsze tempo, przyspieszyć rozwój, stworzyć mieszkańcom lepsze warunki do życia.

Od razu przystąpiliśmy do telefonizacji gminy, bo były to czasy, że najczęściej we wsi był jeden telefon, u sołtysa. Do 1992 roku ten temat mieliśmy załatwiony. Kończyliśmy wodociągowanie, a mówiłem już o tym, że trzeba szybko gminę skanalizować i zgazyfikować. Wielu przyjmowało to jako fanaberie. Telefony? Kanalizacja? Gazyfikacja? Nawet niektórzy moi współpracownicy, w radzie i prezydium GRN, łapali się za głowy, co ja tu wymyślam.

Gizela Durecka, od 2007 roku sekretarz gminy Kaczory: - Młodzi teraz nie rozumieją, po co były komitety społeczne telefonizacji, skoro dzisiaj mają komórki, smartfony i bez problemu łączą się z całym światem. Ale w tamtych czasach ludzie też nie byli do zmian przygotowani. Po co mi gaz w domu, skoro mam butlę? Po co kanalizacja, oczyszczalnia, przecież mam szambo? Tak wówczas myśleli.

Brunon Wolski: - Okazało się, że jak się chce, to można. Najlepszym przykładem była oświata. Ani jedna szkoła na terenie naszej gminy nie odpowiadała wymogom z końca XX wieku. Budynki były w opłakanym stanie, wszędzie ciasnota. Roczniki uczniów były wówczas bardzo liczne, po trzydziestu paru w jednej klasie. W Kaczorach funkcjonowały potrójne klasy, lekcje trwały do późnych godzin popołudniowych. Specjalna komisja decydowała o przyjęciach dzieci do przedszkola. Kto miał znajomości, tego dziecko było przyjęte, a kto nie miał, tego dziecko było odstawiane na bok. Bardzo mi się to nie podobało. To wszystko trzeba było uporządkować. Jak tylko zostałem naczelnikiem, w ciągu dwóch miesięcy problem braku miejsc w przedszkolach został rozwiązany. Zaadaptowaliśmy szatnię sportową na oddział przedszkola i wszystkie dzieci zostały przyjęte. Nie było już komisji, która dzieliła je na lepsze i gorsze. Odtąd miejsce było dla wszystkich.

Stanisław Mizerkiewicz, radny od 1990 roku: - Wszyscy naokoło likwidowali przedszkola argumentując, że gmin nie stać na ich utrzymanie. A my wręcz odwrotnie, inwestowaliśmy w nie – rozbudowywaliśmy, remontowaliśmy…

Brunon Wolski: - W 1991 roku zaczęły się remonty w przedszkolach, w następnym roku wybudowaliśmy nowe przedszkole w Kaczorach. Te szybkie zmiany w oświacie były naprawdę wielkim sukcesem, którym długo się chwaliliśmy. I to sprawnie funkcjonuje do dzisiaj. Nie ma dziecka, dla którego nie byłoby miejsca w przedszkolu.

Kazimierz Załachowski, radny, w latach 1990-1998 przewodniczący Rady Gminy Kaczory: - Wybory parlamentarne 4 czerwca 1989 roku... To wszystko było dla nas nowe, ciekawe, fascynujące i… całkowicie nieznane. Spontanicznie stworzyła się grupa osób pod egidą Komitetów Obywatelskich "Solidarności", ludzi o dużym przekroju wiekowym, ja byłem w tym gronie najmłodszy. Przez niektórych byliśmy postrzegani jak jacyś rewolucjoniści. Ale komitety nie powstały przeciwko komuś, chodziło o to, by się coś zmieniło, bo ludzie oczekiwali zmiany.

Po ogłoszeniu wyników wyborów radość była ogromna, że teraz wreszcie coś się zmieni. Choć tak naprawdę nikt z nas nie wiedział, jak to dalej będzie wyglądało. Było pierwsze posiedzenie Sejmu, potem zapowiedź wyborów samorządowych, które wyznaczono dokładnie rok po wyborach parlamentarnych. Do nich już solidnie się przygotowaliśmy. W każdej miejscowości znaleźli się ludzie aktywni, którzy się do nas przyłączyli. Wówczas rada gminy składa się z 20 radnych. Wystartowałem na przewodniczącego rady, wynik głosowania był 10:10. W drugim głosowaniu taki sam. Dopiero za trzecim podejściem poparło mnie 11 radnych. Wciąż to wszystko pamiętam: pierwsza sesja, kolejna, stres. Miałem doświadczenie w wystąpieniach publicznych tylko takie, że w kościele byłem lektorem. Ale przewodniczenie radzie gminy to przecież coś zupełnie innego.

Maria Januszak, sekretarz gminy w latach 1990-2006: - Weszła w życie ustawa z dnia 8 marca 1990 roku o samorządzie terytorialnym. To była naprawdę duża zmiana, komisje wyborcze, obserwatorzy... Dla nas najważniejsze było to, że gmina mogła odtąd samodzielnie decydować o swoich sprawach. Niewątpliwie wybory były także bardzo emocjonalnym przeżyciem. Dla mnie na pewno.

Brunon Wolski: - Zostałem wójtem, nie zgłoszono żadnego kontrkandydata. Może ludzie wyszli z założenia: skoro rozpoczął tyle prac jako naczelnik, to niech teraz dokończy jako wójt.

Kazimierz Załachowski: - Niektórzy odbierali nową sytuację w ten sposób, że organ wykonawczy został bez zmian, czyli dawny naczelnik jest wójtem, ale za to powstała całkowicie nowa rada jako organ uchwałodawczy. Ale myśmy od początku, niezależnie od barw politycznych, tworzyli wspólnotę, która chce zrobić coś dobrego dla gminy. Ja tamten okres wspominam bardzo pozytywnie. Spotykaliśmy się w gabinecie pana wójta, każdy mógł wyłożyć swoje racje. Owszem, były różnice zdań, ale nigdy nie stawiano spraw na ostrzu noża. Nie było podziału na "my" i "wy". Staraliśmy się – i do dzisiaj tak jest – dogadywać w sprawie, a nie przeciwko komuś.

Brunon Wolski: - Po wyborach samorządowych 1990 roku poczuliśmy wreszcie prawdziwą samorządność, już bez tej krępującej czapy u góry. Jak ruszyliśmy z kopyta z inwestycjami, to cała gmina była rozkopana! Wszystkie miejscowości prawie naraz. W tamtym okresie podnieśliśmy podatki do najwyższych stawek. To na pewno nie była popularna decyzja, ale ludzie ją przyjęli. Zrozumieli, że inaczej się nie da, jeśli chcemy coś zrobić. Rodziły się społeczne inicjatywy, zawiązywano komitety telefonizacji, gazyfikacji. A przecież to nie było za darmo, ludzie musieli wpłacić pieniądze i to spore, by na przykład mieć skrzynkę gazową na budynku.

W 1999 roku zakończyliśmy gazyfikację wszystkich miejscowości. To był ewenement, może i na skalę kraju, że cała gmina jest zgazyfikowana. Ale postawiliśmy sobie taki cel i konsekwentnie do niego dążyliśmy. A potem, a często równolegle, kolejne. Kiedy w 1994 roku powstała oczyszczalnia ścieków, wkrótce ruszyła budowa kanalizacji sanitarnej. Sukcesywnie w każdej wsi, aż objęła całą gminę. Rozbudowaliśmy szkoły – w Śmiłowie, Kaczorach i Dziembowie. W latach 2003-2004 udało się jednym sumptem wyremontować wszystkie drogi w Kaczorach. To był dla naszego samorządu ogromny wysiłek.

Stefan Kowal, od 1998 roku przewodniczący Rady Gminy Kaczory: - W tamtym okresie najbardziej pomocne były środki przedakcesyjne z funduszu SAPARD, bo napisany wniosek równał się przyznaniu pieniędzy. Dużo z tego korzystaliśmy. Ale bynajmniej ani wtedy nie byliśmy, ani dziś nie jesteśmy bogatsi od innych gmin. Uznaliśmy, że ludziom trzeba dać wędkę, a nie rybę, bo wtedy rodzą się inicjatywy. Gdy przystąpiliśmy do budowy kanalizacji sanitarnej, niektórzy się podśmiewywali: po co to robicie? Jak wybudowaliśmy kanalizację Dziembowo-Dziembówko za 1,3 mln złotych, to kilka lat później gmina Ujście wydała na kanalizację niewielkich Byszek 6 milionów złotych. Była możliwość zrobienia tego taniej, ale trzeba było odwagi, by zabrać się za to wcześniej, niż inni. Notabene: później był taki moment, że gmina Kaczory nie mogła konsumować środków zewnętrznych, bo pieniądze były na to, co my już mieliśmy zrobione.

Kazimierz Załachowski: - Zawsze panowała zgoda co do najważniejszych inwestycji. Były nieliczne wyjątki. Dzisiaj nikt sobie nie wyobraża, że mogłoby nie być drogi z Kaczor do Piły, ale jej budowa też miała swoich przeciwników. Podobnie było kilka lat temu z pływalnią. Rzucano nam kłody pod nogi i to potężne. A jak pływalnia powstała, krytykanci jako pierwsi zaczęli z niej korzystać.

Brunon Wolski: - Chcieliśmy by mieszkańcy cieszyli się z tego, że mają i taką ofertę, choć nie mieszkają w mieście. I to znów podniosło w górę poprzeczkę naszych dokonań. No bo ile jest gmin wiejskich w kraju, które posiadają pływalnię?

Aktywność mieszkańców i ich wypoczynek to kwestie, do których jako samorząd przywiązujemy dużą rolę. Stąd nie tylko pływalnia, ale również boiska, sale sportowe, wreszcie ścieżki rowerowe, które docelowo połączą miejscowości w całej gminie. A jest jeszcze całkowicie przebudowany Gminny Ośrodek Kultury w Kaczorach, są Wiejskie Domy Kultury w każdej wsi. No i mamy swoje "inwestycje plus", które ułatwiły komunikację mieszkańcom, jak np. drogi Morzewo-Rzadkowo, Dziembowo-Kaczory, finalizowana właśnie droga Śmiłowo-Brodna, czy kolejna ścieżka rowerowa Kaczory-Krzewina, którą niebawem zaczniemy budować.

Stefan Kowal: - Można powiedzieć, że bez pływalni czy ścieżek rowerowych można żyć. I gdybyśmy patrzyli na gminę tylko krótkowzrocznie, można by taką tezę postawić. Ale my przed laty – budując kompleksowo kanalizację, gazyfikację, wodociągi – stworzyliśmy solidne fundamenty pod to, by w przyszłości budować coś nowego, także na miarę marzeń.

Osoby, które przyjeżdżają do nas z zewnątrz, są autentycznie zaskoczone tym, co zostało zrobione. Choćby tym, że stać nas było na budowę pływalni. Ale niby dlaczego ludzie na wsi mają żyć w gorszych warunkach, niż ci w mieście? To, że cztery lata temu uhonorowano nas certyfikatem "Gmina Fair Play", było docenieniem naszych działań na rzecz tworzenia w gminie Kaczory bardzo dobrych warunków do zamieszkiwania oraz do prowadzenia biznesu.

Stanisław Mizerkiewicz: - Kiedy sprowadziłem się tutaj w 1971 roku, Kaczory były mniejsze od Morzewa. Dzisiaj mają prawie trzy tysiące mieszkańców. Trzy zasadnicze elementy, które zadecydowały o tym, że ludzie zaczęli się u nas osiedlać, to kanalizacja, gazyfikacja oraz droga do Piły. To był naprawdę wielki skok do przodu!

Kazimierz Załachowski: - Byli tacy, którzy pukali się w czoło: co wy wyprawiacie? Zadłużycie gminę, z torbami gmina pójdzie! Okazało się, że nie poszła. Przeznaczaliśmy ponad 30 procent budżetu na inwestycje. Na pewno byliśmy pod tym względem w czołówce województwa. Dzisiaj wiele samorządów zazdrości nam efektów, jakie dzięki temu osiągnęliśmy. Ale wójt jest matematykiem, więc wiedział co robi.

Stanisław Mizerkiewicz: - To nie tylko same pieniądze, ale umiejętne zarządzanie nimi przynosi korzyść gminie. U nas inwestycje realizowane były szybko, bo jak coś buduje się długo, to buduje się drogo. Poza tym cały czas z pełnym przekonaniem działaliśmy dla dobra mieszkańców, a nie dla swego widzimisię. Na komisjach były dyskusje, często gorące, ale na sesjach mieliśmy już wypracowane wspólne stanowisko. I ważna była kwestia mądrego planowania: najpierw uzbrojenie terenu w media, a dopiero potem upiększanie tego, co na powierzchni.

Ryszard Grzelak, radny 1990-1994 i od 1998 do dzisiaj: - Mieszkańcy Dziembówka dopytywali mnie, kiedy wreszcie będą drogi, chodniki. Tłumaczyłem: spokojnie, najpierw trzeba zrobić to, co musi być w ziemi. A to przecież były "utopione" grube miliony złotych. I kiedy to zrobiliśmy, przyszedł czas na nowe drogi, chodniki, teraz na piękne ścieżki rowerowe w gminie. Jak budowano w naszej wsi drogi zadecydowałem, by składować piasek na boisku. Bo może kiedyś przyda się do budowy trybun. No i kiedy gala jeździecka na stale przeniosła się do Dziembówka, wybudowaliśmy trybuny. I to w czynie społecznym!

Brunon Wolski: - Te wszystkie założenia udawało nam się realizować nie dlatego, że ja byłem wójtem, ale dlatego, że skupiłem wokół siebie fajnych ludzi. Miałem bardzo mocne wsparcie – od członków zarządu, od rady gminy, gdzie zawsze miałem większość. I nawet jak ktoś szedł do wyborów z przeciwnego obozu, to jako radny po pewnym czasie przekonywał się, że najlepiej jest wtedy, gdy pracujemy wszyscy razem. Ta atmosfera zrozumienia dotyczyła nie tylko rady, ale także mieszkańców. Jednak cały czas trzeba było im pokazywać, że coś się robi nie tylko w Kaczorach, ale w całej gminie. Dzisiaj dzięki temu każde sołectwo jest miejscem, w którym ludziom dobrze się żyje.

Niezwykle ważna jest w tym wszystkim aktywność mieszkańców, a także wsparcie, jakie wójt i pracownicy urzędu mają w radnych, sołtysach i radach sołeckich, kołach gospodyń wiejskich, działaczach sportowych, strażakach, przedstawicielach różnych organizacji. Bo to my wszyscy razem nadajemy ton tej aktywności. I to nasze wspólne działanie przynosi wymierne efekty.

Stefan Kowal: - Przez te lata nigdy nie słyszałem, by ktoś powiedział: oni to zrobili. Nasi mieszkańcy mówią: my to zrobiliśmy. Nie ma "onych", jesteśmy "my". Jesteśmy szanującą się i współpracującą z sobą wspólnotą gminną.

Brunon Wolski: - W tym miejscu powinno paść słowo "integracja". Bo jest to ważne słowo-klucz. Corocznie spotykamy się na turnieju wsi, który jest okazją do wesołej rywalizacji, dobrej zabawy przy muzyce naszej wspaniałej orkiestry dętej, a przede wszystkim jest sposobnością do zacieśniania więzi między mieszkańcami poszczególnych sołectw. Bardzo nam na takich serdecznych relacjach zależy. Dlatego każdym przedsięwzięciem staramy się polepszać życie naszych mieszkańców. Żeby nie szukali dla siebie innego miejsca na ziemi. A nawet jeśli teraz krążą gdzieś po świecie, to żeby kiedyś wrócili. Bo tutaj jest najlepiej!

(Notował: Mariusz Szalbierz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

loleklolek

1 0

Buhaha... przecież Kaczory są sto lat za murzynami 12:29, 21.08.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

Basta!Basta!

0 0

Brak słowa o postaci pana Stokłosy, to koniec tego, co notował o tych co nie wspomnieli! 17:15, 22.08.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%