Rozmowa z Marcinem Perchuciem, bohaterem mini serialu komediowego „Dwoje we troje”.
W polsatowskim serialu „Dwoje we troje” wciela się Pan w rolę ekscentrycznego dyrektora lokalnego banku. Z czego wynika wyjątkowość tej postaci?
- Myślę, że jest to dyrektor bardzo empatyczny, wręcz może lekko przewrażliwiony. Starałem się, aby nadać tej postaci rysy fascynata, co więcej - fanatyka swojego zawodu. Z tego też względu do każdej sprawy podchodzi bardzo poważnie, a jego wizja pracy w banku wykracza poza standardową wizję pracy kierownika takiej jednostki. Stąd też stara się, aby bank ten nie był utożsamiany z małomiasteczkowością, a z profesjonalizmem godnym międzynarodowych banków.
A czy coś zmieniło się w codziennej pracy dyrektora, od kiedy w drugim sezonie serialu zaczęła pojawiać się jego matka?
- Bardzo się ucieszyłem, że taka relacja pojawiła się z tego względu, że automatycznie jest to ubogacenie postaci. Mówiąc z perspektywy aktora: znając kuluary życia prywatnego bohatera oraz jego relacje z matką można wymyślić sobie zachowania oraz wytłumaczyć je - zarówno sobie, jak i widzowi.
Jeden odcinek „Dwoje we troje” trwa tylko 4 minuty. Czy taka formuła jest dla aktora większym wyzwaniem, niżeli kilkudziesięciominutowy serial?
- W krótkim czasie, przy dużej intensywności, trzeba umiejętnie wydobyć esencję. Każdy ruch, każde wypowiadane zdanie, spojrzenie jest na wagę złota. Myślę, że w takiej konwencji czterominutowej trzeba bardzo precyzyjnie wszystko zagrać, aby widz załapał się na historię i zrozumiał motywy postaci. Jest to oczywiście wymagające, ale nie klasyfikowałbym tego, co jest trudniejsze, a co nie.
Która spośród Pana dotychczasowych ról stanowiła największe wyzwanie?
- Myślę, że na pewno rola premiera Konstantego Turskiego w „Ekipie” Agnieszki Holland. Była to moja pierwsza główna rola w tak rozbudowanej formule jak serial. Wymagała ode mnie wiarygodnego przeprowadzenia postaci przez 14 godzin emisji. Miałem jednak świetne wsparcie w postacie reżyserek - Kasi, Magdy i Agnieszki.
Jest Pan dziekanem Wydziału Aktorskiego w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Jak Pan uważa, czy współcześnie młodym adeptom aktorstwa jest łatwiej rozpocząć karierę, czy może wręcz przeciwnie?
- Dziś, aby pracować w teatrze, nie trzeba koniecznie mieć etatu. Można założyć własną grupę, działać na zasadzie „wolnego strzelca”, bawić się w teatr improwizowany. Niestety, bardzo często jest to drogie hobby. Trudność polega na wyborze swojej drogi i konsekwencji.
Gdzie obecnie mogą zobaczyć pana fani pańskiego aktorstwa? I jakie są najbliższe plany zawodowe?
- Bardzo dużo gram w teatrze. Teraz wracamy na przykład do świątecznego przedstawienia w Och-Teatrze w reżyserii Krystyny Jandy, gdzie wspólnie na scenie pojawiam się z Cezarym Żakiem i Piotrem Machalicą. Nie-dawno swoją premierę w Teatrze Polonia miał również spektakl „Zabawa” reżyserowany przez Izę Kunę. Gram też sztukę „Miłość w Saybrook” w Teatrze 6. piętro oraz spektakle w Teatrze Montownia, dzięki któremu odwiedzam liczne polskie miasta. W najbliższym czasie odbędzie się premiera filmu „Po prostu przyjaźń”, gdzie w bardzo sympatycznym i młodym towarzystwie Soni Bohosiewicz, Agnieszki Więdłochy, Piotrka Stramowskiego i Maćka Zakościelnego pojawię się również i ja. Będzie to znacząca postać, mam nadzieję, że ku uciesze i radości widzów.
Dziękujemy za rozmowę.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz