Zamknij

Wojciech Korda: słowik z rockowym zadziorem

13:42, 01.11.2023 Mariusz Szalbierz Aktualizacja: 13:49, 05.01.2024
Skomentuj Wojciech Korda podczas koncertu w Pile w sierpniu 2013 roku Wojciech Korda podczas koncertu w Pile w sierpniu 2013 roku

To miał być zupełnie inny artykuł. Mieliśmy porozmawiać o Niebiesko-Czarnych, bluesie, Hendriksie, rock-operze… Ale jakoś tak się składało, że spotykając się, przy żartobliwych pogaduszkach, przekładaliśmy tę poważniejszą rozmowę „do następnego razu”. Tak było też latem 2013 roku, gdy Wojtek wystąpił w Pile na plenerowym „Święcie Marii”. „Następny raz” wypadł dwa lata później, w dniu pogrzebu Franciszka Walickiego, kiedy, już chory, zbolałym głosem zaśpiewał swemu mentorowi i przyjacielowi piosenkę "Mój świat niebiesko-czarny". Potem nadzieja na wywiad z Wojtkiem gasła wraz z jego zdrowiem. Aż zgasła całkowicie...

Wojciech Wacław Kędziora urodził się 11 marca 1944 roku w Poznaniu. Dzięki kontaktom ojca, tenora lirycznego w Operetce Poznańskiej, trafił na przesłuchania do Chóru Chłopięcego Stefana Stuligrosza. Spędził tam lata 1951-1957, śpiewając sopranem dzieła Mozarta, Haendla, Haydna, Bacha, Moniuszki oraz wyjeżdżając na koncerty do NRD i ZSRR.

Kiedy o pożegnaniu ze śpiewem chóralnym zadecydowała mutacja, w życiu Wojtka pojawił się – dobiegający z dalekiej rozgłośni radiowej – rock’n’roll: Elvis Presley, Bill Haley, Jerry Lee Lewis, Cliff Richard… Zbuntowana muzyka, która już na zawsze zauroczyła 15-letniego „słowika”.

- Wychowywaliśmy się w narożnikowym domu przy Grobli i Mostowej. Ulica Mostowa 2/5 – ten adres to kolebka rock’n’rolla w Poznaniu – wspominał gitarzysta Tomasz Dziubiński, rok starszy od Kędziory, serdeczny kompan z czasów podstawówki oraz nauki w Zespole Szkół Geodezyjno-Drogowych w Poznaniu. - Wojtuś w szkole podstawowej pięknie rysował, najchętniej tramwaje. Budowaliśmy też papierowe modele okrętów. Miałem w domu duże lustro, te statki po tym lustrze „pływały” jak po morzu.

Ledwie pół roku po debiutanckim koncercie zespołu Rhythm and Blues w gdańskim klubie „Rudy Kot”, uznawanym za narodziny rodzimego big-beatu, fala rock’n’rolla dotarła do stolicy Wielkopolski. We wrześniu 1959 roku w przyzakładowym Domu Kultury „Stomil” w Poznaniu zadebiutował pierwszy zespół Dziubińskiego z Kędziorą w roli głównego wokalnego frontmana. Koncert zainaugurował cykliczne niedzielne imprezy muzyczne "Zgaduj-Zgadula", z repertuarem usłyszanym w Radiu Luxemburg i przygotowanymi później z pamięci aranżami.

W tamtym czasie obaj nastolatkowie grali na five'ach w klubie „Od Nowa”. Przy okazji mogli zetknąć się z występującymi tam jazzmanami – w przerwie koncertów Jerzego Miliana czy Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego Wojtek śpiewał piosenki Presleya, a Tomek akompaniował mu na gitarze akustycznej.

W 1962 roku, znów przy gitarowym wsparciu Dziubińskiego, wykonanie piosenki Elvisa Presleya dało Kędziorze przepustkę do finału I Festiwalu Młodych Talentów. W Szczecinie również zaśpiewał piosenki z repertuaru Elvisa: "Whole Lotta Shaking Going On", "Love Me" i "Mess of Blues" (po tę ostatnią sięgał chętnie do końca swojej kariery). Zaraz po finale od Franciszka Walickiego, „ojca” polskiego beatu, nadeszła propozycja współpracy z zespołem Niebiesko-Czarni. Ale że adresata oferty czekała jeszcze matura w Technikum Geodezyjnym, angaż musiał się przesunąć. 19-letniemu Wojtkowi nie przeszkodziło to jednak zostać w międzyczasie solistą w zespole dixielandowym Zygmunta Wicharego.

Jego debiut w składzie Niebiesko-Czarnych miał miejsce 4 stycznia 1964 roku w stołecznej Sali Kongresowej. I był to debiut wręcz historyczny, gdyż nasi kolorowi bigbitowcy stanowili suport samej Marleny Dietrich.

Ale Kędziora, a wkrótce sceniczny Korda (pseudonim wziął się od konferansjera, który chcą dodać stremowanemu wokaliście otuchy zawołał „sursum corda”, czyli „w górę serca”), był póki co jednym z wielu solistów Niebiesko-Czarnych, wśród których prym wiedli Michaj Burano, Czesław Niemen i Krzysztof Klenczon.

- Nie zamierzałem moim popularnym kolegom wchodzić „w kaszę”, nie było zazdrości, żadnych animozji, wszyscy odnosili się do mnie bardzo serdecznie, to mnie też mobilizowało. Miesiąc za miesiącem wspólne próby, występy, dali mi okieneczko, gdzie na koncertach mogłem śpiewać rock’n’roll. Byłem też pierwszy, który śpiewał „drugie głosy” największych przebojów Cześka Niemena. Niewiele osób o tym wie, że gdy powstał zespół The Beatles, to my wewnątrz Niebiesko-Czarnych utworzyliśmy skład na nich stylizowany: Czesiek grał na basie, Nebeski na bębnach, Klenczon był Lennonem, a ja Harrisonem. Skończyło się to wraz z odejściem Krzyśka – wspominał.

Kiedy pod koniec 1967 roku Niemen zdecydował się na kontynuowanie kariery z własnym zespołem, Korda został głównym, a niebawem (pod odejściu Piotra Janczerskiego) jedynym wokalistą Niebiesko-Czarnych, a także drugim gitarzystą. „Niedziela będzie dla nas”, „Powiedzcie jej”, „Skończyły się wakacje”, „Czy będziesz sama dziś wieczorem, „Andrea Doria” to tylko niewielka część wylansowanych wtedy przez niego przebojów. Żeńską część repertuaru wzięła na siebie Ada Rusowicz, od 1971 roku oficjalnie także jego życiowa partnerka.

- Wojtek był skromny, niekonfliktowy, lojalny – opowiadał Franciszek Walicki. - Jako interpretator rock’n’rolla nie miał sobie równych. Tylko z dykcją były kłopoty. Słowo „kocham” prawie zawsze brzmiało „koam”, „list” jak „łyst”, a „jej” jak „jij”. Był zafascynowany rock’n’rollem i otwarty na wszystkie nowości, mody, trendy. Posiadał instynkt przewidywania i łatwość asymilowania nowości. Gdy uderzyła w nas fala soulu, od razu śpiewał utwory Reddinga i Picketta. Gdy dotarły do nas nagrania Hendrixa, a mnie wydawało się, że to bełkot i kakofonia, Wojtek mówił: „To coś fantastycznego! To geniusz gitary!”. I zamykał się pokoju z Januszem Popławskim, gitarzystą i twórczym duchem zespołu, aby już po kilku dniach wprowadzić do repertuaru „Purple Haze” i „Hey Joe”.

Przełom lat 60. i 70. to najbardziej kreatywny okres w działalności Niebiesko-Czarnych. Grupa włączyła do programu nie tylko utwory Jimiego Hendrixa, ale też nadała hendrixowskiego ducha własnym tematom: „Mamy dla was kwiaty”, „Lot na Wenus”, a nawet rockowo-ludycznym piosenkom „Hej idzie chłopiec młody” i „Nad potokiem baby piorą”.

Na koncertowej setliscie pojawiły się również utwory bluesowe. Pierwszy – „Pod naszym niebem” – zamieszczony został na płycie „Alarm!” z 1967 roku. Dla dziejów polskiego bluesa ważniejsze jest jednak wydarzenie o rok późniejsze. Gdy w 1968 roku zespół Breakout wyjechał na blisko półroczne tournée po krajach Beneluksu, do drzwi mieszkania Bogdana Loebla – poety i pisarza od kilku lat tworzącego autorską spółkę z Tadeuszem Nalepą – zapukali Wojciech Korda i Ada Rusowicz.

- Kiedy Wojtek zaproponował mi napisanie tekstu do bluesa, to ja w ogóle nie miałem pojęcia, co to za gatunek. Dopiero gdy dostałem płytę Mayalla od Wojtka Gąssowskiego i przetłumaczono mi angielskie teksty na polski, zorientowałem się jak bardzo bluesy odbiegają treściowo do tekstów zwykłych piosenek – przyznał po latach Bogdan Loebl.

W ten oto sposób kompozycja Wojciech Kordy „Przyszedł do mnie blues” stała się tekściarskim debiutem Loebla w bluesowej estetyce. Ale utworów w tej konwencji w repertuarze Niebiesko-Czarnych było więcej: „Stary las” (do słów Loebla i Marka Gaszyńskiego) z płyty „Twarze” (1969), znakomita kompozycja Janusza Popławskiego „Cienie na wietrze” (nagranie radiowe z 1971 roku w klimacie brytyjskiej grupy Colosseum), czy „Futbolowy blues”, wykonany na festiwalu opolskim w 1974 roku. Z jakim rockowym zadziorem Niebiesko-Czarni potrafili grać nawet w swoim schyłkowym okresie dowodzi telewizyjny teledysk do piosenki „Pochwała śpiewania” z ostatniej sesji zespołu w 1974 roku. Kordzie i Rusowicz towarzyszyli Janusz Popławski na gitarze, Zbigniew Podgajny na organach Hammonda oraz sekcja rytmiczna Joachim Rzychoń (gitara basowa) i Jerzy Dąbrowski (perkusja). To był prawdziwy, mocny rock!

Swoje możliwości wokalne Korda objawił najpełniej na rock-operze „Naga” (premiera sceniczna 1973), wielobarwnym rockowym misterium powstałym pod wrażeniem rock-opery „Jesus Christ Super Star”, którą muzycy obejrzeli podczas pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Muzyczny obraz eksperymentujących Niebiesko-Czarnych dopełniły wydawnictwa, które ukazały się dopiero po wielu latach: „Live Studio’ 68” (m.in. z utworami Hendrixa, Otisa Reddinga i Beatlesów), a nade wszystko przebogate archiwalia wydane na serii płyt Kameleon Records, zawierających – alternatywne do płytowych – radiowe i koncertowe wersje utworów z głosem Kordy na pierwszym planie.

Niebiesko-Czarni zagrali ostatni koncert 30 czerwca 1976 roku w Lwowie. Po rocznym odpoczynku powstała formacja Ada i Korda & Horda, w której Wojtek oddał miejsce przed mikrofonem swojej żonie. Grupa, choć z założenia popowa (przebój „Masz u mnie plus”), podczas koncertów sięgała po utwory z klasyki światowego rocka, co nie dziwi zważywszy, że nadal tworzyli ją wytrawni muzycy, jak basista Joachim Rzychoń, gitarzysta Wojciech Michalczyk czy organista Andrzej Mikołajczak. Później był wyjazd „za chlebem” do Skandynawii – pod szyldem EB Band Kordzie znów sekundowała śmietanka instrumentalistów: gitarzysta Dariusz Kozakiewicz (Breakout, Test), jazzowy perkusista Czesław Bartkowski (Niemen Enigmatic), basista Tadeusz Gogosz (Skaldowie, Bemibek) i klawiszowiec Maciej Głuszkiewicz (Klan).

W kraju w latach 80. i 90. muzyczne małżeństwo z powodzeniem uczestniczyło we wspominkowych koncertach big-beatowych „dinozaurów”. Ich wspólne życie przerwała tragedia, do której doszło po koncercie sylwestrowym w Warszawie. 1 stycznia 1991 roku Ada i Wojtek zabrali się do domu z nowo poznanymi znajomymi – poznańskim adwokatem i jego żoną. Około godziny 22. – już w Poznaniu, na ulicy Dąbrowskiego – Fiat Uno na prostym odcinku drogi zjechał na pas rozdzielający jezdnię, uderzył w barierki ochronne, słup lampy ulicznej i zatrzymał się na drzewie. Zginęli wszyscy poza Kordą, który siedział obok kierowcy i jakimś cudem wyszedł z wypadku niemal bez szwanku.

Owdowiały muzyk opiekę nad 7-letnią wówczas córką Anną (dziś znaną wokalistką) powierzył siostrze zmarłej żony, zatrzymując przy sobie jedynie 13-letniego syna Bartłomieja. W 1993 roku na nowo ułożył sobie życie – odtąd Aldona była wierną towarzyszką trzech kolejnych dekad jego życia.

Kiedy po okresie zarobkowych koncertów Korda wznowił występy w kraju, u swego boku miał znów starego druha Tomasza Dziubińskiego. Przy różnych okazjach – na scenie i w studiach nagraniowych – partnerowali mu m.in. Dariusz Kozakiewicz, basista Leszek Muth (eks-Romuald & Roman), perkusiści Krzysztof Przybyłowicz i Andrzej Nebeski. W 1991 roku zrealizował swój pierwszy autorski album „Radości i smutki”, dedykując go Adzie Rusowicz.

W 2014 roku artysta został uhonorowany prezydenckim Złotym Krzyżem „Za zasługi w działalności na rzecz rozwoju kultury”. Rok później dopadł go pierwszy udar mózgu. Z powodu choroby musiał przełożyć wydanie długo oczekiwanej płyty "Mój świat niebiesko-czarny", którą złożył hołd muzykom, z którymi współpracował, m.in. Niemenowi, Klenczonowi, Popławskiemu i Podgajnemu. Potem nadeszło pięć kolejnych udarów, które doszczętnie zdruzgotały mu zdrowie. Ostatnie lata życia spędził sparaliżowany, przykuty do łóżka, z oddechem wymuszanym przez respirator.

Wojciech Korda zmarł 21 października 2023 roku w domu w podpoznańskich Wronkach. Sześć dni później spoczął na cmentarzu miłostowskim u boku swojej pierwszej żony Ady Rusowicz. Nad grobem grupka przyjaciół zaśpiewała mu piosenkę, którą on dwadzieścia lat wcześniej napisał po śmierci Czesława Niemena.

„Są takie łzy niepotrzebne nikomu, gdy nie można wybaczyć ani zmienić już nic. Są takie łzy niepotrzebne nikomu, kiedy życia nie cofnie żaden dzwonek do drzwi…”

(Mariusz Szalbierz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%