Prawie każde wakacje spędzaliśmy u babci na wsi. Dziadkowie żyli bardzo skromnie, po sąsiedzku zaś mieszkali bogaci ludzie, mieli liczny inwentarz i piękny sad. Chętnie wspomagali biednych sąsiadów.
Niestety, dobra pani zmarła w młodym wieku. Pan został z matką staruszką - oboje byli skąpi i nieżyczliwi. Teraz nie było mowy o pomocy, sadu strzegł, jak twierdzy. Wzmocnił ogrodzenie kolczastą tarniną i sprowadził groźne psy.
Różnorodność i obfitość owoców była taką pokusą, że my - dzieci - i dziurę w płocie znalazłyśmy i psy obłaskawiłyśmy, a do sadu i tak się zakradaliśmy. Tylko do czereśni nie było dostępu, bo pan rozciągnął dookoła drzew drut kolczasty.
Przyszedł czas, że sąsiad wciąż wyjeżdżał, ludzie mówili, że ma narzeczoną i będzie ślub. Jakoż faktycznie- przyjechały dwie panie, kandydatka na żonę i tzw. swatka.
Pogościli się i panie oglądały gospodarstwo. W sadku zapragnęły czereśni. Gospodarz odciągnął druty, z drabinki narwał owoców do koszyka i niósł je paniom.
Stąpał nieuważnie, druty go osaczyły, przewrócił się; czereśnie się wysypały. Wierzgał żałośnie nogami, spod eleganckich spodni wyzierała bielizna, bynajmniej nie śnieżnobiała.
Panie się napatrzyły i jak pojechały - tak słuch o nich zaginął.
Biedny popadł w taką frustrację, że chciał strzelać do każdego, kto się zbliżył do płotu.
Po jakimś czasie znalazł w końcu chętną i się ożenił; wtedy złagodniał do tego stopnia, że sam zapraszał sąsiadów, by przychodzili i do woli korzystali z nadmiaru owoców.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz