15 lutego 1995 roku było jednak inaczej. Kwadrans po dziewiątej w kapliczce nadal paliła się żarówka, zaś okno było zasłonięte. Zaniepokojeni sąsiedzi postanowili sprawdzić, co się stało. Drzwi wejściowe do domu, choć przekluczone, nosiły ślady włamania. Mieszkanie było splądrowane. Gospodarz leżał martwy w łazience, z twarzą przykrytą kocem.
Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu był uraz czaszkowo-mózgowy, będący skutkiem uderzeń zadanych ciężkim, tępokrawędzistym narzędziem.
Jak wynikało z tropu, który podjął policyjny pies, sprawcy najprawdopodobniej przyszli do zagrody Józefa B. od tyłu, przez pola. Bardzo możliwe, że mężczyzna nie słyszał odgłosów włamania, gdyż kilka dni wcześniej zepsuł mu się aparat słuchowy. Tą samą drogą zbiegli po dokonaniu mordu. Na podwórzu, koło stodoły, porzucili klucz od mieszkania. Pies tropiciel zgubił ślad w okolicy bloków mieszkalnych.
Do dziś sprawców tego morderstwa nie udało się ustalić.
[BANER]0[/BANER]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz