- Miałem być fotografem. Dogadałem się ze znajomym, że będę się u niego szkolił. Ale postawiłem warunek: tylko nic nie mów moim rodzicom! A on pewnego dnia się tym pochwalił i miałem w domu wielką awanturę. Moje plany musiały ulec zmianie – wspomina Zygmunt Selwat, właściciel pilskiej firmy WYPIG.
Jest rok 1947. Zygmunt dowiaduje się, że w jego rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim jest wolne miejsce w wytwórni pieczątek Alba. W ten sposób podejmuje naukę w fachu, któremu już pozostanie wierny.
Wtedy jest jeszcze krótko po wojnie. Wiele zleceń jest dla wojska: pieczątki z godłem. Każdy druk na pieczątce musi byś ściśle zarachowany. Potem komuna pójdzie jeszcze dalej – bez zezwolenia na pieczątce nie będzie mógł pojawić się żaden tekst.
- W 1956 roku wróciłem z wojska do Alby. Ale chciałem już pójść na swoje. Rozesłałem zapytania do Cechów Rzemiosł Różnych, czy jest sens założenia firmy z pieczątkami gumowymi? Najbardziej optymistyczna informacja nadeszła z Piły od szefa cechu Konrada Ciemnoczołowskiego. Napisał, że najbliższe wytwórnie pieczątek są w Bydgoszczy, Poznaniu i Koszalinie. A więc sens jest.
Zygmunt przyjeżdża do Piły z jedną walizką, w której jest trochę czcionek, gipsowa matryca i ręczne wiertło. Ma jeszcze tapczan – i to cały dobytek. Działalność rozpoczyna 7 listopada 1956 roku (notabene: w rocznicę święta Rewolucji Październikowej) w pokoiku przy ulicy Mireckiego. Od początku pod szyldem WYPIG, stanowiącym skrót od Wy(rób) Pi(eczątek) G(umowych).
- Pierwsze zlecenie na pieczątkę pochodziło od miejscowego krawca. Kiedy zapłacił mi za robotę, wreszcie mogłem kupić chleb i masło. Potem zwróciłem się do Narodowego Banku Polskiego, który mieścił się w budynku dzisiejszej Szkoły Policji, o pożyczkę na zakup elektrycznej wiertarki. Ale nie miał mi kto poręczyć, bo nikogo w Pile nie znałem. W końcu poręczył za mnie… dyrektor banku, pan Zajęcki.
WYPIG znalazł siedzibę przy Okrzei 56 (- Poczta pociągnęła kabelek, założyła centralkę z dzwonkiem i korbką i miałem łączność z domem na Robotniczej). Potem przeniósł się na Bieruta.
- Na początku władze miasta były wręcz zainteresowane tym, by ktoś robił pieczątki. Ale z jednej strony niby zainteresowanie było, a z drugiej Piła słynęła z tego, że coraz bardziej likwidowano prywatną inicjatywę. Któregoś dnia na egzekutywie w „białym domku” podjęto uchwałę, że trzeba ściągnąć dla mnie konkurencję. I ściągnęli z Chodzieży, nawet dali człowiekowi mieszkanie. Ale coś mu nie wychodziło i dość szybko zwinął interes.
Za to panu Zygmuntowi interes szedł całkiem dobrze. Był trzecią osobą w Pile, która dorobiła się prywatnego samochodu.
- To był Opel Kadett. Kupiłem go w Poznaniu. Kiedy wracając chciałem zahamować, wystawiałem nogę na zewnątrz, bo okazało się, że nie było hamulców.
Ale zdecydowanie większy sentyment miał do późniejszego auta – pięknego, koralowego Wartburga, który przykuwał uwagę, gdy jechał ulicami Piły (auto uwiecznione zostało na wzruszającej filmowej kronice rodzinnej z lat 60.).
- Ważnym momentem w historii WYPIG-u było zamówienie z Lumenu (późniejszego Philipsa), które spowodowało kupno grawerki. Po to, by móc robić pieczątki na żarówkach. Nocowałem kiedyś w hotelu w Wiedniu, patrzę: świeci się żarówka, a na niej moja pieczątka!
Później WYPIG był m.in. pierwszym importerem do Polski produktów austriackiej firmy Trodat. Jako drugi w kraju, po firmie Bazarnik z Warszawy, miał na wyposażeniu automaty stemplarskie.
- Jak pokazaliśmy się z nimi na Targach Poznańskich, zainteresowanie było tak wielkie, że do naszego stoiska non stop stała kolejka. Pokazali nas nawet w dzienniku telewizyjnym. Padaliśmy ze zmęczenia, ale sukces był niesamowity!
Albo historia wcześniejsza, gdy Zakłady Ziemniaczane zamówiły w WYPIG-u dużą pieczęć na worki i trzeba było wykazać się nie lada pomyślunkiem.
- Spieszyło im się, musiałem to zrealizować w ciągu trzech dni. Tylko jak? Wymyśliłem taką „maszynę” z drewna, do tego koło od roweru i piłeczka, która chodziła dół-góra. Pracowałem nad tą pieczęcią bez przerwy 34,5 godziny. Opuszki palców miałem zjechane do krwi. Ale zdążyłem.
Każda wykonana pieczątka musiała mieć ślad w rejestrze. Pan Zygmunt przestrzegał tego skrupulatnie, dzięki czemu do dziś zachowała się pełna historia zleceń dla WYPIG-u. Ich inwentaryzacją zajmuje się teraz Towarzystwo Miłośników Piły. Powstaje jedyna w swoim rodzaju „historia Piły w pieczątkach”.
- Pamiętam z dawnych czasów, jak pojechałem z żoną do Wiednia. Czeski pogranicznik dziwił się, że zamierzam z rodziną wrócić do Polski. „Ma pan z sobą żonę, córkę, syna, komplet. I chce pan wracać?” – niedowierzał. Nie mógł zrozumieć, że tutaj mam swój dom, firmę. Że mam do czego wracać.
*
Z zawodowych planów związanych z fotografią nic nie wyszło, ale pasja pozostała. Zygmunt Selwat realizował ją jako filmowiec-amator.
Było z tym tak: któregoś dnia jedzie do Krakowa na spotkanie z dziewczyną. Idąc na randkę widzi w komisie kamerę na film 8 mm. Nie namyślając się wiele kupuje ją. Z dziewczyną już się nie spotyka.
- Jeszcze w Gorzowie byłem członkiem Polskiego Towarzystwa Fotograficznego. Poznałem ludzi z telewizji poznańskiej. Pan Zielazek zgodził się być naszym instruktorem i prowadzić wykłady i warsztaty filmowe.
Na początku lat 60. wychodzi z inicjatywą założenia przy Pilskim Domu Kultury Amatorskiego Klubu Filmowego, który później przyjmie nazwę „Rondo”. Działa głównie w tandemie z Kazimierzem Marcinkowskim, dziennikarzem i późniejszym redaktorem naczelnym Ziemi Nadnoteckiej. Przełomem jest zakup kamery 16 mm. Odtąd regularnie powstają Pilskie Kroniki Filmowe, rejestrujące wydarzenia z miasta.
- Jako czołówkę do Pilskich Kronik Filmowych wykorzystałem pomnik stojący na ówczesnym placu PPR. W ZNTK zrobili jego mosiężny odlew, który potem ustawiłem na gramofonie, włączyłem wolne obroty i tak kręcącego się filmowałem go.
Zygmunt ma w sobie żyłkę reporterską, ale też ciągnie go do większych form. Na wojewódzki konkurs filmów AKF jedzie film „Przywrócona życiu” – dokumentalny zapis jednego dnia z życia miasta kiedyś skazanego na zagładę, od świtu do zmierzchu. Wczesnym rankiem z Marcinkowskim wspinają się na wieżę kościoła św. Rodziny, by nakręcić pierwsze ujęcie: panoramę miasta budzącego się do życia. Jury przyznaje im III nagrodę.
Swoistym dokumentem tamtych czasów jest film „Rififi”, krótka fabuła o tym, jak ryzykowna dla przestępcy (w tej roli wystąpił Aleksander Pieczul, jeden z ówczesnych animatorów kultury w Pile) okazała się kradzież rolki papieru z eleganckiej toalety Pilskiego Domu Kultury.
- W 1967 roku zorganizowany został w Pile I Ogólnopolski Przegląd Filmów Amatorskich o Ziemiach Zachodnich i Północnych (kolejna edycja w 1969 roku). Zjechało się bardzo dużo ludzi, jednak była odgórna sugestia, by w pierwszej kolejności wyświetlać filmy polityczne. No i wymiotło nam widownię. Potem na tych „normalnych” pokazach uczestniczyła już tylko garstka widzów.
Pamiętam, jak pojechałem z żoną na Międzynarodowy Festiwal Filmów Amatorskich w Mariańskich Łaźniach w Czechosłowacji. Fantastyczny film dali tam Rosjanie, ludzie na końcu wstali i zaczęli klaskać. Nagle okazało się, że to jeszcze nie koniec, tylko dalej z ekranu szła oficjalna propaganda, bo tak musiało być. I film przepadł – wspomina pan Zygmunt.
Zresztą nie trzeba szukać daleko: w AKF „Rondo” powstał film „Partia” w realizacji Gwidona Frąckowskiego i Henryka Rucińskiego (ten ostatni pracował w laboratorium pilskiej Nafty i miał możliwość wywoływania filmów).Film traktował o partii szachów, ale, rzecz jasna, z oczywistą aluzją. Efekt był taki, że na jednym z konkursów pod wpływem cenzury trzeba było zmienić tytuł na „Partyjka”. Ale aluzja i tak pozostała.
- Wiedzieliśmy, że mamy swego „opiekuna” z ramienia MO, który zresztą nawet się z tym nie krył. Ale nam nie chodziło o politykę. Za dyrektora Eugeniusza Wieczorka Pilski Dom Kultury bardzo prężnie działał, były spotkania autorskie, koncerty, bale, na nasze spotkania filmowe przyjeżdżał Zanussi. AKF dysponował studiem nagrań, na zapleczu powstała piękna sala projekcyjna. I kiedy powstały naprawdę dobre warunki dla działalności klubu, na zebraniu zarzucono mi, że ukradłem filmy na własny użytek. Dla mnie był to szok. Powiedziałem: „Proszę mi wystawić rachunek, zapłacę, ale mnie już tu nie ma”. I to była ta iskra, która spowodowała, że niebawem klub się rozpadł. Potem ponoć nowy dyrektor kazał spalić wszystkie filmy. Być może ten ktoś, kto dostał takie polecenie, coś z nich zachował… To były filmy amatorskie, które jednak i dzisiaj bez wstydu można by pokazać.
Wracając do pilskiego przeglądu z 1967 roku: AKF „Rondo” zdobył wówczas dwie nagrody. Jedna z nich była za film Zygmunta Selwata „Nie dotykaj”, poświęcony m.in. śmierci w 1958 roku jedenaściorga dzieci od bomby wyłowionej z Gwdy oraz innej, ale równie podstępnej śmierci, która czyhała na swe ofiary pod krzakiem bzu jeszcze dwadzieścia lat powojnie. Film cieszył się dużym zainteresowaniem, chciano go nawet skopiować i rozpowszechniać, ale rozmowy w tej sprawie z Wytwórnią Filmową Wojska Polskiego „Czołówka” szły bardzo opornie.
*
Od 1969 roku WYPIG ma siedzibę w jednym miejscu – przy ulicy Kujawskiej 3 w Pile. Współczesna działalność firmy opiera się na długoletniej tradycji i nowoczesnej technologii, czego świadectwem jest solidność i wzorowa estetyka wykonywanych usług.
- Te prawie 60 lat zrobiło swoje. Niektórzy nawet zwracają się do mnie: panie Wypig. A ja powtarzam, że WYPIG to od dawna nie tylko pieczątki, ale także m.in. grawerowanie laserem, grawerowanie ręczne, maszynowe, druk transferowy. To artystyczne prace, które powstają na indywidualne zamówienie klienta. Ale jakoś w powszechnym skojarzeniu nie mogę się od tych pieczątek uwolnić – śmieje się Zygmunt Selwat.
Marcin 07:43, 14.09.2016
13 0
Miło się czyta!
Bardzo interesująca historia.
Kawał życia, kawał historii.
Wszystkiego najlepszego Panie Zygmuncie! 07:43, 14.09.2016
JS13:39, 16.09.2016
3 0
Dużo zdrowia panie Zygmuncie!!! 13:39, 16.09.2016