Oboje byli w podobnej sytuacji: matki owdowiały i same wychowywały dzieci. Mama Zygmunta pracowała w Niemczech jako sprzątaczka, do tego handlowała przywożonymi rzeczami.
Agnieszka, z natury bardzo pogodna, ostatnimi czasy posmutniała i spoważniała. Jeszcze w pamięci tkwiła choroba i odejście ojca; a tu na mamę przyszła bieda - przeżyła ciężki zabieg ginekologiczny i czekała na wynik badania cytologicznego.
Przyszła teściowa przyjechała właśnie na dwutygodniowy urlop; nawiozła rozmaitych ubrań i podarunków co niemiara. Agnieszka przebierała, wybierała - nazbierało się tego dwie pokaźne torby. Gawędząc przy kawie z przyszłą teściową, czekała aż narzeczony upora się z naprawą samochodu swego dobrego kolegi.
Czas mijał i dziewczyna poczęła się niecierpliwić. Wtedy Zygmunt poprosił, by pojechała do domu jego rowerem, gdyż on musi pożyczyć samochód przyjacielowi – a zepsuty wziąć do warsztatu. Wybrane sprawunki obiecywał przywieźć następnego dnia, zaraz po p racy. Oboje z matką byli zaskoczeni, gdyż dziewczyna uparła się, że owe pokaźne torby zabiera. W takim razie poradzili, by jechała póki widno.
Był chłodny i mglisty wieczór kwietniowy. Tuż za wsią okazało się, że jechać z takim bagażem niepodobna, trzeba było prowadzić rower. Była już w połowie drogi, gdy usłyszała te odgłosy - kot, szczenię? Jakieś skaleczone zwierzątko? Nasłuchiwała zaskoczona.
Na czarnych workach - pozostałości po niedawnym sprzątaniu świata - leżało zawiniątko, a w nim kwiliło niemowlę! Zdrętwiała ze zdziwienia i przejęcia, postawiła rower przy drzewie i podeszła do dziecka. Chwilę stała, jak sparaliżowana. Mrok gęstniał, zimna rosa padała na ziemię; rozejrzała się - nigdzie żywego ducha. Nie było na co czekać, podniosła zawiniątko i przyjrzała się małej, czerwonej twarzyczce. Żeby było wygodniej umieściła zawiniątko pod kurtką. Maluch rozgrzany, słodko zasnął. Umordowana dotarła do domu przed północą.
W niezmierne zdziwienie wprawiło dziewczynę zachowanie mamy; jakby nie była tym wszystkim specjalnie zaskoczona.
Wielkie rzeczy - trzeba zaopiekować się dzieciątkiem, no to trzeba! Policję zawiadomiły dopiero rano. Przyjechała karetka pogotowia i radiowóz policyjny , budząc sensację wśród sąsiadów. Maluch miał śniadą cerę ,kruczo czarne włoski i lekko skośne oczy. Był silny, zdrowy i bardzo ładny. Wiek określono na trzy tygodnie.
Podczas spisywania protokółu policjanci zwrócili uwagę na cały splot dziwnych zbiegów okoliczności; gdyby jechali z narzeczonym samochodem, przemknęliby, jak i inne samochody. Jakby nie miała pakunków na rowerze, też by przejechała niczego nie spostrzegając. Jeśli by zabawiła u narzeczonego trochę dłużej – w ciemności by nie dojrzała dziecka! A maluch pozostawiony do rana nie miałby żadnych szans.
W związku z niedawnym wypadkiem sepsy w najbliższym szpitalu, poproszono, by dziecko zostało dzień lub dwa, póki nie załatwi się formalności.
Wieczorem przyszły sąsiadki, przyniosły pieluszki, ubranka, a oglądały maleństwo, jak coś niesłychanie rzadkiego. Początkowo każdego dnia przyjeżdżała pielęgniarka, później rzadziej i jakby o dziecku zapomniano. Agnieszka interweniowała, prosili o jeszcze trochę cierpliwości.
Najgorsze były wizyty narzeczonego - najchętniej zawiózłby malucha na posterunek policji i tam zostawił. Próbował krzyków, straszenia zerwaniem, ciężkiej obrazy; dziwił się niezmiernie, że nic nie skutkuje. Kiedyś rozkleił się zupełnie, ze łzami w oczach wyszeptał: - Ja, gdybym psa chciał wziąć na wychowanie, to bym wpierw przyszedł do ciebie i zapytał o zgodę. A ty wszystko - przyszłość, całe życie - dla znajdy!
Przy kolejnej wizycie lekarskiej, Agnieszka poprosiła, by zabrali dziecko. Lekarz odrzekł, że owszem - za dzień lub dwa maluch będzie przewieziony do szpitala wojewódzkiego, a później w Domu Małego Dziecka. Tego wieczoru żadna rozmowa z matką nie kleiła się, obie płakały po kątach; czuły ,że zawiodły - tylko kogo?
Przyjechała pielęgniarka środowiskowa uzgodnić termin przewiezienia dziecka do Rodzinnego Pogotowia Opiekuńczego: - Gdyby była wolna karetka, mogłoby to być nawet dziś - dodała na koniec.
Agnieszka poczuła jak ściska się jej serce, jak coś dławi w gardle.
Na dobrą sprawę to my jesteśmy takim pogotowiem, tylko nieformalnie - rzekła stojąca obok matka.
- No właśnie! - podchwyciła skwapliwie córka - a może by się dało to sformalizować? Jak do tej pory wszyscy nas chwalą za wspaniałą opiekę nad małym.
- No nie wiem, ale mogę popytać - odrzekła pielęgniarka spoglądając na zegarek. - Strasznie się u was zasiedziałam. Damy znać, jak coś będzie wiadomo.
Następnego dnia rano listonosz przyniósł list z dawno oczekiwanym wynikiem badań. Wiadomość była radosna - nie było komórek nowotworowych! Wobec tego mama uznała, że trzeba dać na mszę świętą - trzeba podziękować Panu Bogu.
W trakcie przygotowań do wyjścia, wpadł jej do głowy pomysł, że można by dziś ochrzcić dziecko. No bo niech go jutro zabiorą i co? Wobec tego Agnieszka pobiegła na pocztę do swych przyjaciół, zwerbować chętnych na chrzestnych, a mama zadzwoniła do księdza, czy coś takiego da się przeprowadzić. Zaprosił na wieczorną mszę
Dziecko zostało ochrzczone - Michał Jaworski. Tak się maluszek nazywał od dziś. Zaprosiły księdza i rodziców chrzestnych na uroczysty, niedzielny obiad; a teraz pośpieszyły na plebanię, gdyż proboszcz chciał porozmawiać.
Po dopełnieniu formalności, przyglądał się chwilę, jak Agnieszka układa malucha w nosidełku; po czym zapytał: - Słuchaj no, kochana, czy ty aby na pewno chcesz oddać to dziecko?
Agnieszka rozpłakała się. - Sama nie wiem, proszę księdza. No bo jak on tak śpi ufnie do mnie przytulony albo tak na mnie patrzy, aż czoło marszczy, tak mi się przygląda, to wtedy, gdy pomyślę, że oddam go, gdzieś, gdzie go nikt nie chce...
Tak, tak, jego nikt nie chce - wtrąciła mama. - Za parę dni będzie miesiąc, jak dziecko jest u nas. Ileż to razy nam mówili: jutro będzie zabrany, pojutrze, za tydzień. Tu będzie umieszczony, tam - i co? Nikt go nie zabiera, nikomu nie spieszno, nigdzie go nie chcą.
- Myślę, że ci, co przyjeżdżali, widzieli, że dziecko ma bardzo dobrą opiekę, inaczej dawno by był wzięty od was - ksiądz spoglądał to na malucha, to na Agnieszkę.
- Widzisz, dziecko - uśmiechnął się do dziewczyny - ja mam znajomości w różnych instytucjach i jakbyś zdecydowała go zaadoptować, to ja pomogę. Tylko, czy on ci życia nie skomplikuje, jesteś młoda, zechcesz wyjść za mąż...
- Jak zechce to i wyjdzie - przerwała mama - przecież jeszcze ja jestem! Już się zbierałam na drugą stronę, ale Pan Bóg inaczej zdecydował, wylazłam z ciężkiej biedy; przecież jakoś muszę się za to odwdzięczyć.
Wracały do domu, jak na skrzydłach, a wieczór był prześliczny; jasny, księżycowy, cieplutki i pachnący - jak to w maju. Bo najtrudniej jest na rozdrożu, jak się podejmie decyzję, jest lżej i prościej!
Nie wiadomo, jak i kiedy Zygmunt dowiedział się, że Agnieszka zamierza wziąć dziecko na wychowanie. Przyjechali oboje z matką niedowierzający i oburzeni.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno, do końca ci odbiło?! Jesienią mieliśmy brać ślub i co? Do syna dołączyła matka i oboje przemawiali Agnieszce do rozumu, aż obudzili śpiącego Michałka. Agnieszka wyszła i długo nie wracała.
Z kuchni wyjrzała mama Agi: - Próżna wasza fatyga, ona zdania nie zmieni. Albo ją, Zyguś weźmiesz z tym maleństwem, albo o niej zapomnij.
Odjechali rozgniewani, nie czekając na Agnieszkę zajętą przy dziecku. Po drodze matka uspakajała roztrzęsionego syna: - Nie martw się, dali jej ten urlop, trochę pieniędzy, skaczą koło niej , to jej się w głowie poprzewracało. Ale wrzawa ucichnie, skończą się oklaski a dzieciak zostanie. Wtedy sama do ciebie przyjdzie.
Minął piękny maj i upalny czerwiec, nastał bogaty w kwiaty i owoce lipiec. Michaś podrósł, nie wymagał już tak intensywnej opieki
Agnieszka jakby ocknęła się ze snu. Ni stąd, ni zowąd przyszła tęsknota za Zygmuntem; tylko, że towarzyszył jej żal, bo ani razu nie próbował rozmawiać. Krzyczał, złościł się, a zrozumieć nie próbował. Może za dużo od niego wymagam? No to trudno, nie jest nam widać sądzone być razem. Nie potrafiła wyobrazić sobie przyszłego życia bez Michasia, choćby za cenę utraty narzeczonego.
Któregoś dnia wracała od znajomego gospodarza, od którego kupowała miód na zimę. Mozolnie pchała wózek po nierównej, polnej drodze; z rzadka obrastały ją stare grusze. Pod jedną z nich siadła, by odpocząć i dać dziecku pić.
Zygmunt od jakiegoś czasu wybierał tę właśnie, okrężną drogę, gdy wracał z filialnego warsztatu do domu. Nie dało się tędy jechać samochodem, póki sprzyjała pogoda, jeździł rowerem. Unikając się skrzętnie, spotkali się tego skwarnego popołudnia…
Zsiadł z roweru, przywitał się i przysiadł naprzeciwko, żeby odsapnąć i nasycić stęsknione oczy widokiem ukochanej. Myślał bowiem ożenić się z sąsiadką - nie wydawało mu się możliwe jakiekolwiek porozumienie z Agnieszką.
Jaki to piękny widok, jaki słodki - myślał - kobieta tuli w ramionach dziecko. Przecież to jest cała istota życia.
- A może potrafiłbym być opiekunem dla nich? Mój Boże, tylko tyle i aż tyle! - podszedł, popatrzył dziewczynie w oczy. A widząc w nich łzy, usiadł i objął oboje. Chcieli coś wyjaśniać, tłumaczyć, lecz zupełnie nie mogli wydobyć głosu. Odżyło uczucie w sercach i okazało się tak pojemne, że i Michaś się zmieścił.
Bardzo szybko załatwiali formalności, jakby się bali, że znów coś się wydarzy i będą osobni i będą znowu cierpieć. Przed samym adwentem wzięli ślub.
Dziś stanowią szczęśliwą pięcioosobową rodzinę: mama, tata, śniady ciemnooki Michaś i dwie blondyneczki, córeczki - bliźniaczki.
-Tak, tak - zwykła mawiać babcia - co siejesz to zbierasz. Dajesz miłość, dobroć - no to masz to w swoim życiu.
Ja18:19, 27.07.2024
0 0
Byłam w tobie zakochana. Kiedy byłaś we mnie zakochana? Wtedy jak, tak, jakoś, temu. Pamiętam to było wtedy, kiedy? No wiesz, tam, gdzie tam? Tam, tam. Grasz na bębenku? Czemuż pytasz? Pytam bo robisz tam, tam. Ja robię tam, tam? Tak ty. A ty? Ja lubię bam, bam. Dziwna z nas para. Leżymy w pociągu, pociąg raz jest samolotem, a innym razem rowerem. Lecimy, czy kręcimy kołami? Ani to, ani tamto, to co? To koniec. 18:19, 27.07.2024
Ja19:47, 27.07.2024
0 0
Znasz się na tym? Tak znam, uważaj, bo muszę zwinąć wykładzinę, żeby dostać się do twoich ust. Dużo przeszliśmy, razem, pamiętasz? Tak pamiętam, chciałaś uciec na wieś. Taka z ciebie kura. Uważam, że ten żyrandol pasuje idealnie do kuchenki mikrofalowej. Nie zmieniaj tematu, w zeszłym miesiącu wymieniliśmy tynki za meblami, yyyyy. Rewelacja, uzyskaliśmy idealne połączenie margaryny z paznokciami, po kolacji. Czepiasz się, rolety wystarczy opuścić do połowy okna, aby zobaczyć, że sąsiedzi wcale nie są tacy grubi. Dzwoniła Barbara i pytała czy masz ochotę wybrać się do szafy? Jak chcesz to nie rycz do niej rano, bo ma plan, aby namalować odciski palców na szklance kawy u Zeni. Zenia, Zenia, zbiera betoniarki, sprzedaje ciasta plastasta w kształcie zębatek żużlowych, Jola obiecała jej pomóc wydostać się z beczki i co? I nic. Może wybierzemy się na koncert? Kto śpiewa? Koncert daje Roman Teresa Pank, to koniecznie musimy się wybrać, lubię piosenki o ładowarkach do szczotek toaletowych, w płaszczach na wieszaku. Piękne te nasze mieszkanie, tak piękne, wszystko w nim zwisa. 19:47, 27.07.2024