Zamknij

Każda miłość jest pierwsza

07:56, 24.08.2024 Maria Cichoń
Skomentuj fot. freepik fot. freepik

Piękny jest zmierzch majowy, cudowny, ciepły majowy deszczyk - gdy pada parują pola, pachną przydrożne brzozy i jest bardzo romantycznie.Może faktycznie tak jest, ja jednak miałam ten koktajl majowy w zasięgu ręki, ściekał mi po plecach i wcale się nie zachwycałam, wręcz przeciwnie - byłam wściekła.

Ale zacznijmy od początku. Operacja na wyrostek robaczkowy to dziś śmieszny zabieg, a ja nacierpiałam się tak, że do końca życia nie zapomnę Może byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie współtowarzyszka niedoli z sąsiedniego łóżka. Pani Basi wycięli woreczek żółciowy, spłynęło to po niej, jak po kaczce woda i już po paru dniach pomagała wszystkim paniom na sali.

Choć mogła być moja mamą - zaprzyjaźniłyśmy się jak równolatki. Obiecałam, że jak nastaną ciepłe dni, to ją odwiedzę. Zadzwoniłam i umówiłyśmy się, że mąż pani Basi wyjedzie po mnie na przystanek autobusowy.

Nikt po mnie nie wyjechał. Ludzie wysiedli i poszli każdy w swoją stronę, a ja zostałam sama na drodze i nie wiedziałam, gdzie mam iść. Został tylko jakiś mężczyzna - zapalał papierosa, później rozkładał parasol. Trzeba zapytać o drogę - pomyślałam i kiedy się zbliżył, poprosiłam, by mi powiedział ,jak dojść do zabudowań państwa Horeckich. Poskarżyłam się też, że mieli  wyjechać, a nie wyjechali..

- Dobrze pani trafiła, bo jestem ich sąsiadem. A jeśli chodzi o wyjechanie, to głowę daję, że pan Jasiu jak zwykle naprawia zepsuty samochód - odrzekł i roześmiał się jakby tu było coś śmiesznego.

Deszcz zacinał, robiło się zimno i nieprzyjemnie. Milczeliśmy. Odmówiłam, gdy zaprosił mnie pod wspólny parasol. Przyśpieszył więc kroku i chyba zapomniał, że za nim idę. Drogi się rozwidlały, przystanął i znów się uśmiechnął, pewnie na widok mojej przyklapniętej fryzury.

- Pójdzie pani do tego domu na górce, ja tu skręcam.

Na progu stała pani Basia bardzo zmieszana i skruszona, że naraziła mnie na takie perypetie, a samochód faktycznie stał zepsuty.

Przy kolacji zapytałam o sąsiada-.-A to pan Zygmunt. Bardzo miły człowiek, rozwodnik. Mieszka z siostrą i szwagrem.- A co z żoną?- Ona sobie zaraz po rozwodzie znalazła drugiego. Już mają dwoje dzieci. A Zyguś sam i nie widać, żeby się za kimś oglądał .Porozmawia, owszem ,pożartuje i na tym koniec. Nasza Kaśka to przecież ze dwa lata za nim latała, a on ani spojrzał.- Przestań , matka wyciągać takie rzeczy- przywołał żonę do porządku pan Jasiu Już leżąc w łóżku pomyślałam, że nie przyjechałam tu szukać znajomości, tylko odwiedzić panią Basię, uzgodnić, kiedy będę potrzebna przy zbiorze truskawek - a tu takie rzeczy... A swoją drogą ten przystojniak to w jakimś filmie mógłby grać - a on siedzi na tym wybudowaniu sam jak borsuk.

Pani Basia była z tych, co to można z nimi konie kraść - poprosiłam ją, by zaaranżowała moje i sąsiada spotkanie, gdy przyjadę zrywać truskawki.

- Zrobi się, wszystko się zrobi, kochana. Stary go zawoła do samochodu, później postawi się kolację i będzie przypadkowe spotkanie, jak złoto! Tylko czy coś z tego będzie, to ja nie ręczę. Jakby chciał, to by sobie jakąś kobitkę dawno poszukał - zakończyła pani Basia.

Nastał upalny czerwiec. Przyjechałam z młodszym bratem zrywać truskawki Pracowaliśmy w pocie czoła cały dzień. Pani Basia uznała, że należy nam się część zapłaty - brat z pełnym wiadrem pięknych, pachnących truskawek pojechał do domu. Ja zostałam, bo do zrywania zostało jeszcze drugie duże poletko.

Zgodnie z umową pani Basia przygotowała kolację i podała na werandzie. Jadłyśmy w milczeniu - pani Basia z córką Kasią, no i ja. Było już późno - a jeszcze wciąż widno. Już miałam wstać od stołu, gdy dołączyli do nas panowie: pan Jasiu, sąsiad i mąż Kasi. Po wielkich trudach skończyli naprawiać samochód. Zaraz zrobiło się gwarno i wesoło. Pan Jasiu przyniósł karafkę z domową nalewką. Spożyliśmy posiłek, spróbowaliśmy wiśnióweczki, pogadaliśmy, pożartowaliśmy i zmęczeni po całym dniu pracy gospodarze poszli spać, po jakimś czasie i Kasia z mężem uznali, że czas na odpoczynek. Zostaliśmy z Zygmuntem sami. Kończyliśmy sączyć słodki trunek, rozmawialiśmy o urodzajach - ale przede wszystkim, przyglądaliśmy się sobie.

Patrząc w szare oczy Zygmunta - nakazywałam w myślach: - Ten wieczór tak pachnie ,moje ciało nagrzane słońcem tak bardzo pragnie twojej pieszczoty. Przytul mnie, pocałuj. Twoje oczy mówią, że też tego chcesz - czekałam na spełnienie.

Był moment, że jego twarz zbliżyła się do mojej. Przymknęłam oczy i czekałam na dotyk jego ust. Zamiast tego usłyszałam jak nuci: ”Ja miłości już nie wierzę, bo miłość, jak dzikie zwierzę - ona ci wszystko zabierze - zostanie smutek i żal”... Zaraz też zaczął się żegnać. Nie chciałam, by odszedł! Co powiedzieć, co zrobić, by został? Był już przy furtce, a ja, że byłam na lekkim rauszu,- zaśpiewałam: „Każda miłość jest pierwsza, najgorętsza, najszczersza ; wszystkie dawne usuwa w cień”... Chodź, wróć - wołałam bezgłośnie ze wszystkich sił.

Skinął mi tylko  ręką na pożegnanie. Rano bolała mnie głowa i chciało mi się płakać. Na szczęście zaczął padać deszcz - nie rwaliśmy truskawek. Posiedziałyśmy w przytulnej kuchni pani Basi, pogadałyśmy o wszystkim i niczym i pojechałam do domu.

Kiedy nadchodziły żniwa, liczyła się każda para rąk do pomocy, gdyż wszystkie dzieci Horeckich zamieszkały w miastach. Z wielką radością przystali na to, że przyjadę z bratem do pomocy. Nie robiłam sobie żadnych nadziei, ale chciałam zobaczyć choć z daleka tego pana, który wciąż był w moich myślach.

Wysiedliśmy z autobusu Tym razem samochód pana Jasia czekał na nas. Zdziwiłam się bardzo, bo kierowcą okazał się być pan Zygmunt!

-Wyjechałem po was, bo oni zwożą jęczmień. Pogoda niepewna, szkoda każdej godziny - wyjaśnił.

Jechał na pamięć, cały czas gapiąc się na mnie .Brat wysiadł i poszedł szukać czegoś do picia, a myśmy odjechali kawałeczek za sad w cień .Będzie dogadywał, będzie sobie ze mnie kpił - pomyślałam i chciałam wysiadać. Przytrzymał moją rękę.

-To miała być miłość - taka pierwsza i taka najszczersza i co? Nawet spojrzenia w oczy, nawet jednego buziaczka, nic?- przyciągnął mnie do siebie i okrywając moją twarz pocałunkami, szeptał: - Dziewczyno, jak ja na ciebie czekałem, jak wypatrywałem na przystanku. Godzinami patrzyłem na drogę, czy nie idziesz. Wstydziłem się zapytać, kiedy przyjedziesz...

Był jeszcze biały dzień, ludzie co prawda przeważnie byli na polu, ale lada chwila mógł  nadejść mój brat, albo ktokolwiek. Wyrwałam się z objęć, zatrzasnęłam drzwi auta.

-Będę czekał na ciebie przy lipie, choćby do rana. Wyjdź, bo oszaleję!

Nie zgrzytnęła żadna klamka, nie skrzypnęły drzwi; wymknęłam się o północy, jak duch - a jednak pani Basia wiedziała.

- No i jak tam sąsiad ?- zapytała filuternie, jak tylko zostałyśmy w kuchni same.

- Ach, pani Basiu -szepnęłam kryjąc twarz na jej ramieniu - zakochałam się po uszy.

- No patrzcie ludzie, kto by pomyślał, że on się przełamie. Ale też oczu by chyba nie miał jakby mu się taka dziewczyna nie podobała - dodała.

Zygmunt jest z tych mężczyzn, o których się mówi, że zatracają się w miłości. Jak już kochają, to do końca, do dna - na śmierć i życie! Tak właśnie pokochał swoją byłą żonę - a ona go zdradzała. Zainteresowany przeważnie dowiaduje się ostatni - tak było i z nim. Rozeszli się. Zostawił żonie mieszkanie i wrócił do domu rodzinnego. Długo leczył rany. Już mu się wydawało, że nigdy więcej... On daje z siebie wszystko, bez cienia egoizmu, czy wyrachowania, ale żąda wierności.

Pobraliśmy po roku znajomości. Ja się wahałam do ostatniej chwili. A namyślałam się nie dlatego, że rozwodnik, że grzech i tak dalej. Bóg moim zdaniem będzie ważył dobro i zło , a nie sam rozwód. Więc nie o to chodziło. Zygmunt przy całym swym uczuciu i oddaniu - okazał się bardzo zazdrosny i zaborczy. Do tego podejrzliwy. Może dlatego, że sparzył się tak dotkliwie. Omal nie zerwaliśmy tuż przed ślubem.

Po kolejnej kłótni tłumaczyłam: - Jeśli mi nie wierzysz, nie ufasz - to nie zawracajmy sobie głowy. Brak zaufania niszczy miłość. Spróbuj wczuć się w moją sytuację: jak się czujesz, gdy jesteś niewinny a coś ci się wmawia? - wyłożyłam swoje racje i wyszłam bez słowa pożegnania.

Później unikałam spotkań przez jakiś czas. Stęskniony, niespokojny, co do dalszego ciągu - przyszedł i błagał o wybaczenie. Widzę ile trudu go to kosztuje, by panować nad emocjami, by najpierw pomyśleć, później mówić. Ale że mu się udaje - to jesteśmy ze sobą. Mamy własny kąt, mamy wiele planów i marzeń - wierzę, że wszystko, co najlepsze, wciąż jeszcze jest przed nami.

(Maria Cichoń)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%