Zamknij

Moje jarocińskie reminiscencje

11:59, 09.06.2020 Krzysztof Wodniczak
Skomentuj

Przed dziesięcioma laty w Jarocinie nastąpiło otwarcie Spichlerza Polskiego Rocka - potrzebnej instytucji, by upamiętnić dokonania Wielkopolskich Rytmów Młodych i jarocińskich festiwali rockowych.

Kilka osób z tych pierwszych dziesięciu Rytmów zostało dostrzeżonych i zaproszono nas do udziału w tym poszerzonym gremium. Ja wtedy, w latach 70., zapraszałem nie tylko dziennikarzy, w miarę znaczących ze Sztandaru Młodych i z Życia Warszawy, z tygodnika Polityka, Za i Przeciw Panorama, ze Studenta (Student był trochę takim pismem drugiego obiegu, tzn. oficjalnym, ale cenzura pozwoliła na nie w sensie pewnego rodzaju "wentyla"), z magazynu Jazz, który miał dodatek Rytm i Piosenka. Przyjeżdżali też dziennikarze i z Rozgłośni Harcerskiej i z Polskiego Radia, wówczas tych programów było niewiele. Telewizja też jakby nie funkcjonowała we właściwym, szerszym muzycznym wymiarze. Chociaż raz udało mi się zaprosić  Bożenę Walter, która prowadziła program Camerata (ze Zbyszkiem Filipkiem, który był redaktorem w Cameracie, udało mi się to załatwić). Być może coś z tego programu o Wielkopolskich Rytmach Młodych zachowało się w archiwum telewizji.

Moja dbałość o obecność dziennikarzy prasowych i radiowych skutkowała tym, że artykułów czy omówień po samych Rytmach było naprawdę wiele. Sam fakt, że w tym czasie w latach 70. było takich przeglądów regionalnych zdecydowanie więcej, (może nawet kilkadziesiąt?), a uchowały się tylko WRM. W pobliżu Jarocina w Kaliszu były Rytmy nad Prosną. Wcześniej był festiwal Awangardy Beatowej z zespołami o proweniencji bardzo rockowej i o ogólnopolskim znaczeniu. W Chodzieży również odbywały się podobny przegląd, tam nawet pamiętam byłem w jury. Zaproszono wówczas bardzo już awangardowy znany zespół Klan, który później występował z "Mrowiskiem", ale po dwóch, czy trzech edycjach stracił markę. W Olsztynie był festiwal czy przegląd Antałek. W Jeleniej Górze, w Płocku…, naprawdę było tych festiwali wiele.

W Jarocinie zawsze było sześciu jurorów, wśród nich trzech dziennikarzy i trzech muzyków. Przyjeżdżali Jarosław  Kukulski, Jerzy Milian, Wojciech Skowroński, Hubert Szymczyński. Oczywiście zdania muzyków zawsze bardziej się liczyły. Dziennikarze, którzy zasiadali w jury, zarabiali po 150 zł, można sobie przeliczyć, że w tamtym czasie za 150 zł można było kupić pół litra wódki Klubowej. Nie mniej jednak ci ludzie nie tyle się poczuwali do obowiązku, ale wiedzieli, że to jest fajna impreza. I zawsze to odnotowywali - w Świecie Młodych, czy w Sztandarze Młodych albo w Życiu Warszawy - co było takim znaczącym odbiciem. Pomijam to, że w miejscowej prasie (Ziemi Kaliskiej, Gazecie Poznańskiej, Ekspresie, Głosie Wielkopolskim) też starałem się, żeby chociaż podać listę laureatów, nazwy zespołów, którzy otrzymały jakieś trofea czy wyróżnienia. Także po latach dopatruje się w tym może nie sukcesu, ale przetrwania WRM. Mogę też powiedzieć, że doprowadziłem do tego, że sesje nagraniowe w Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu mogli realizować laureaci poszczególnych edycji WRM. Miejscowe władze też żywo na to reagowały i upoważniły mnie do zapraszania na koncert galowy zespoły i solistów, jakich preferowałem: Niebiesko Czarni z Adą Rusowicz i Wojtkiem Kordą ,Romuald i Roman, Anawa z Andrzejem Zaucha, Niczego Sobie, IrJan itp.

Po dziesięciu edycjach WRM powstało w Poznaniu Poznańskie Towarzystwo Jazzowe i szef tego towarzystwa Henryk Frąckowiak przekonał władze Jarocina w 1980 roku, by na bazie Rytmów powstało coś nowego, większego, ogólnopolskiego - i stąd wzięła się pierwsza edycja Muzyki Młodej Generacji. Ta nazwa pojawiła się w Sopocie na Pop Session. Henryk Frąckowiak zaproponował także, aby organizatorami uczynić warszawski duet Walter Chełstowski i Jacek Sylwin. I to on ich lansował.

Pierwsza edycja MMG w Jarocinie zasłynęła z czegoś, powiedziałbym dzisiaj - koniunkturalnego. Mianowicie przyjechał z Opola zespół Tajne Stowarzyszenie Abstynentów, czyli TSA, jako kwartet gitarowy, grupa instrumentalna. Z Bochni zaś przyjechał zespół z wokalistą Piekarczykiem i tam nastąpiło wzajemne zbratanie się i od tego pierwszego Jarocina TSA zaczęło funkcjonować jako taki zespół stricte rockowy. Potem okazało się - to już lata osiemdziesiąte - że można trochę więcej, ale że UB jakoś mocno w to ingeruje. Nie jeździłem na te festiwale. Pojechałem dopiero w 1987 roku, kiedy między Turbo a Armią wystąpił Czesław Niemen. Jeszcze wtedy nie współpracowaliśmy razem, ale byliśmy w dobrych relacjach. Byłem też na koncercie Irka Dudki, który wystąpił jako Shakin’ Dudi. Jednak nie czułem się komfortowo w sytuacji, w której wtedy się znalazłem. Nie chodzi o to, że się obraziłem. Byłem nadal branży, robiłem inne, autorskie projekty. Jeśli ktoś prosił mnie o jakieś kontakty, to ich użyczałem - dlaczegóżby nie być przydatnym, a może naiwnym…?

Przez dziesięć lat - od 1970 roku do 1979 prowadziłem - Wielkopolskie Rytmy Młodych i późniejsze uwarunkowania personalne nie miały nic wspólnego z moją absencją w Jarocinie. Personalne nie, akurat dobrze znałem Jacka Sylwina, on też był quasi dziennikarzem w kolorowym piśmie Czas, który się ukazywał w Gdańsku i miał rubrykę muzyczną. Zdarzało się, że kilka rzeczy mu podrzucałem do tej rubryki, gdy przyjeżdżali jacyś znani wykonawcy do programu telewizyjnego w Poznaniu, to przekazywałem mu teksty lub serwis zdjęciowy. Kwestie personalne nie odgrywały znaczenia, ja w tych latach 80. miałem inne zajęcia, organizowałem przez siedem lat Reggae na Wartą w Gorzowie Wielkopolskim, uczestniczyłem w wielu imprezach jako juror, obserwator, czy jako recenzent w festiwalach krajowych czy zagranicznych. Nie miałem jakiegoś parcia, żeby koniecznie być w tych "Jarocinach".

W latach 90. kolejne władze zaproponowały mi podjęcie reanimacji festiwalu. Przedstawiłem wówczas program, ale według własnej wrażliwości rockowej. Jako że muzyka punkowa była mi zawsze obca poza zespołem Strangers (ci punkowcy okazali się potem wspaniałymi muzykami instrumentalistami), natomiast rock poszedł, szczególnie w warstwie semantycznej, w bunt możne nie bardzo zrozumiały dla mnie, wolałem tłumaczenia Zembatego, nurt piosenki artystycznej czy literackiej z pewnymi uszlachetnieniami. Natomiast to, co proponowały grupy punkowe wydawało mi się ubóstwem muzycznym. Warstwa tekstowa była taka, że tego nie czułem.

W tym czasie, czyli w latach 80. stworzyłem w Gorzowie Reggae nad Wartą, gdzie nie tylko zespoły reggae'owe były zapraszane, ale i np. Dżem. Pamiętam, gdy o 4 nad ranem - słońce już wschodziło, padał deszcz - a Dżem grał, grał, a my, słuchacze, czuliśmy się jak na prawdziwym Woodstocku. Później organizowałem też trochę mniejsze imprezy tematyczne, jak Dobry wieczór Mr Blues, gdzie występowali czołowi polscy wykonawcy. Sekundowałem Dudkowi przy pierwszych  trzech edycjach Rawy Blues. W latach 90. organizowałem koncerty w poznańskiej farze w ramach Poznańskich Muzykaliów. Potem były cykle poznaniacy Pamiętamy Presleya, Urodziny Niemena. Teraz pracuję nad koncertem Klenczonowskim, który zorganizujemy wspólnie z jego siostrą Hanią Klenczon. Mam też przygotowaną wersję koncertową pt. "Nie lękaj się" wspólnie z zespołem Piotra Wiza Sun Flower Orchestra. Ciągle mi się chce, ale twierdzę, że Jarocin i WRM dały mi pieczątkę i przepustkę do wejścia na parnas muzyczny.

Dla mnie jest to bardzo znaczące wyróżnienie, gdyż wpisany zostałem do grona siedmiu zasłużonych dla historii Jarocina, tym bardziej, że w tym gronie jest też pieśniarka i sopranistka operowa. Elizabeth Schwarzkopf oraz Rudolf Trankner, Johann Hugo Radolin, Emil Loowenthal, ks. Proboszcz Edward Degórski, Jan Majerowicz. Jednak nie poszedłem za tym ciosem i nie zabiegałem o to, żeby zostać honorowym obywatelem Jarocina. A może powinienem?

Miałem nawet taki próżny pomysł "Jarociny Wodniczaka" - prezentacje artystów, którzy jeszcze funkcjonują, począwszy od Hanny Banaszak, Małgorzaty Bratek, a skończywszy na Mietek Blues Band, Kasie Chorych, czy kilku muzykach, którzy zasilają różne zespoły, a przez Jarocin się przewinęli. Zorganizowaliśmy z ówczesną dyrektorką JOK-u koncert "Jarocin Come Back", który przeszedł jednak bez echa, nie było nim większego zainteresowania wśród mieszkańców. Uważam, że jeśli chcę coś robić, to robię to; każdy ma jakieś tam swoje zadania i swoje zasługi.

Absolutnie władze były wstrzemięźliwe i jakieś podrygi apolityczne - to mnie nie interesowało, tym bardziej, że na WRM przyjeżdżali dziennikarze np. z Polityki, w związku z czym rozmawiali czy pisali w konsultacji z Jerzym Urbanem, który był kierownikiem działu krajowego w tym tygodniku. A był bardzo skrupulatny i wymagający. Jeśli się cokolwiek, pisze trzeba było mieć różne zaświadczenia. Na tym spotkaniu Rady żona kolegi, który też współtworzył Rytmy, mówiła, że jakiś pan H. się okazał współpracownikiem SB, a teraz udostępnia jakieś materiały i pamiątki. Wymieniła jego nazwisko, wskazując, że tacy ludzie też się pojawiali, jednak dopiero w latach 80. Może współpracował na "dwa fronty", starał się przekazywać jakieś pozorne rzeczy jednej i drugiej stronie? W latach 70. nie miały miejsca sytuacje, których doświadczali organizatorzy w latach 80. i 90., czyli cenzury i inwigilacji.

Nie było z tym żadnego problemu. Zaprosiłem zespół Anawa, ale wtedy Grechuta nie mógł przyjechać i zamiast niego zaśpiewał Andrzej Zaucha. Były teksty Leszka Aleksandra Moczulskiego, on był na indeksie, jak i inni krakowscy poeci, jak Adam Zagajewski, Julian Kornhauser. I wtedy były pewne kłopoty, bo ten krakowski zespół nie mógł wszystkiego śpiewać. Gdy zapraszałem rockowy zespół, jak Romuald i Roman czy też Niebiesko-Czarni, to te zespoły wykonywały raczej repertuary bez eksperymentów, raczej swój, umownie zwany przebojowym. W tym czasie nie odnosiłem wrażenia, że ktoś może tym w jakiś sposób manewrować, czy manipulować. Może dlatego, że wówczas najważniejszy był naczelnik, sekretarz komitetu powiatowego, szef powiatowego ZSMP.

Jako organizator wielu imprez muzycznych obserwując reaktywowany festiwal nie uważam, że idzie w dobrym kierunku i ma szansę być ważną imprezą w Polsce w kolejnych latach. Firma, która go organizuje, nastawiona jest tylko na zysk. Muszą się jej zgadzać słupki finansowe. Był ponoć taki moment (z tego, co czytałem), że Węgorzewo miało zająć miejsce Jarocina. Obecnym edycjom często zarzuca się zaniedbanie Małej Sceny, promocji młodych, początkujących zespołów. Organizatorzy odpierają zarzuty, że impreza bazująca na Malej Scenie nie jest w stanie utrzymać się finansowo.

Co podpowiada mi moje doświadczenie? W Jarocinie już od kilku lat po prostu brak pomysłu. Dlaczego zrobiono akurat jubileusz Armii, notabene fajnego zespołu, ich płyta "Legenda" ukazała się 20 lat temu. Ale dlaczego nie pomyślano o trzech bardzo ważnych rocznicach: 10-leciu śmierci Ciechowskiego, 20-leciu śmierci Ady Rusowicz i 30-leciu śmierci Krzysztofa Klenczona. Można było fajnie taki wspominkowy koncert zorganizować, chociażby w małym pomieszczeniu dla rówieśników Klenczona, Ady Rusowicz czy Ciechowskiego. Wszyscy mówią, że najlepszy koncert w życiu Republika zagrała w Jarocinie wówczas, kiedy została obrzucona przez publiczność, dlaczego więc tam o tym zapomniano?

Jarocińską publiczność z lat 80. można zobaczyć w wielu filmach - jeśli chodzi o Wielkopolskie Rytmy Młodych jest biała plama, imprezy były w JOK-u albo kinie Echo. To była publiczność miejska, w dwóch czy trzech przypadkach widziałem, że przyjechała jakaś ekipa autobusem, fani jakiegoś zespołu, wycieczka z Żar czy z innej miejscowości, bo zagrał zespół z ich domu kultury lub Zakładowego Domu Kultury. Zakład miał swój autokar i przywiózł ludzi i po koncercie zaraz wracali. Była to więc raczej publiczność stricte jarocińska plus dziennikarze, obserwatorzy, którzy przyjeżdżali do Jarocina. Przyjeżdżali też późniejsi managerowie Nalepy, Grechuty czy też Skowrońskiego żeby posłuchać tych muzyków i ewentualnie im zaproponować pracę. Frekwencja zawsze była stuprocentowa, szczególnie na koncertach galowych, podsumowujących, z laureatami i zespołem-gwiazdą. Przy okazji nawiązywały się miłe kontakty. Zawierzono mi i to ja zapraszałem zespoły, aby zagrały w tych koncertach galowych.

Szczególnie dużo osób z Wielkopolski przyjechało na pierwsze Jarociny MMG. Nie było dobrodziejstwa internetu, ale docierało się pocztą, że jest taki festiwal, że warto przyjechać. Nie pamiętam już, czy na pierwszej, czy na drugiej edycji, wytyczono pola namiotowe. W tych 10 latach WRM nie myśleliśmy, żeby wyjść z imprezą tak szeroko. Zauważyłem chyba na drugim podobnym festiwalu w Chodzieży, że tam były idealne warunki, był amfiteatr, chyba na 300 osób, pole namiotowe, co najmniej 200 domków kempingowych, i wszystko to przy pięknym jeziorze. Gdy skończyły się chodzieskie przeglądy, od razu powstały tam warsztaty jazzowe. W Jarocinie to wszystko adresowane było głównie do miejscowych.

Gdybym działał przy organizacji festiwali po 1979 roku to zachowałbym formę eklektyczną. Nie mam zdecydowanego, ulubionego nurtu muzycznego, najbardziej jednak odpowiadają mi większe formy urockowione, z rozbudowaną instrumentacją - keyboardami, prawdziwymi smyczkami. Formy łączące klasykę z rockiem. Raczej dystansowałbym się od punkowych form, tak jak teraz zupełnie nie dopuszczałbym rapu czy hip hop-u. Robiłem festiwale z przesłaniem, festiwale muzyki chrześcijańskiej. I zapraszałem nawet zespoły śpiewające ku chwale Pana. Jestem może ortodoksyjny - jeśli gospel to w takiej formie korzennej, jak reggae - to też w przekazie korzennym.

W swojej działalności staram się być osobą obiektywną, ale zachowawczą i konserwatywną. Całe swoje dorosłe życie kierowałem się dewizą "Lepiej być, niż mieć". I konsekwentnie kieruję się nią nadal.

(Krzysztof Wodniczak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%