Zgodnie z tradycją poświęcone wtedy zioła mają chronić dom, obejście przed burzami, a zwłaszcza piorunami, chorobami oraz zapewniać pomyślność. Święci się także owoce i warzywa, choć to zależy od regionu kraju, jak również wygląd bukieciku lub wianka oraz liczba i gatunki zebranych ziół.
Powinna być ich nieparzysta liczba. 7 lub 77. A w każdym bukiecie musi być koniecznie kłos pszenicy, symbol NMP.
Wianki babci Marysi
Już kilka dni przed świętem wychodziłem z babcią, a potem już sam, na ziołobranie. Zaczynaliśmy od macierzanki rosnącej w słońcu na piaskowej skarpie, nad naszą działką w parowie za budynkiem pogotowia ratunkowego w Wyrzysku. Jej miodową woń było czuć już z daleka. Nad delikatnymi, różowo-fioletowymi kwiatkami uwijały się pszczoły. Wiele eskadr pszczół, które w z pozoru szalonym locie, wzbijały się to opadały na kwiatostany.
Macierzanka jest dobra na wzdęcia, brak apetytu, leczy stany zapalne gardła i jamy ustnej.
Figlarny, błękitny chaber bławatek rósł na polach, w zbożu powyżej parowu. Ma silne właściwości przeciwzapalne, moczopędne i żółciopędne.
Z kolei mięta pieprzowa rosła w zacienionych miejscach nad brzegami sezonowego strumienia. Jest nie tylko dobra na niestrawność, problemy żółciowe czy z wątrobą, ale herbata ze świeżej (najlepsza) lub suszonej mięty gasi doskonale pragnienie.
W krajach Bliskiego Wschodu, bardzo słodka i aromatyczna, jest nazywana "arabską whisky". Nawet w upały pije się ją bardzo gorącą. Powinna wręcz parzyć usta.
Nie mogło też zabraknąć kłosów pszenicy i lnu, uprawianych licznie na okolicznych polach wokół Wyrzyska.
Po kocankę piaskową szło się z kolei na piaszczyste polany położone tuż za koroną amfiteatru. Jej szafranowe koszyczki leczą różnorakie schorzenia wątroby, dróg żółciowych.
Były też jeszcze we wianku babci Marysi inne zioła. Chyba dziurawiec i szałwia, ale nie pamiętam gdzie je zbieraliśmy.
Kiedy już uzbierała się odpowiednia liczba gatunków ziół, babcia plotła z nich wianki - dla siebie i mamy oraz dla mnie i siostry. Nasze były mniejsze od ich wianuszków. Dekorowała je cieniutkimi wstążkami w różnych kolorach. Nie mogło zabraknąć niebieskiej, koloru maryjnego.
Po powrocie z kościoła babcia wieszała je nad obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej w swoim pokoju oraz na oknach w pozostałych pomieszczeniach.
Wianki miały chronić naszą rodzinę od chorób, nieszczęść, ale też i przed piorunami. Były swego rodzaju amuletem. Zasadniczo powinny wisieć rok, do następnego sierpniowego święta, ale było z tym różnie, bo po wysuszeniu bardzo się osypywały. W takiej sytuacji babcia je przechowywała w specjalnym pudełku. Kiedy pojawiał się nowy wianek, ten stary paliła, nie wyrzucała do śmieci, bo przecież poświęcony.
Niektórzy mówią, że to zabobon, relikt pogańskich wierzeń, które zostały "schrystianizowane". Zapewne tak jest. Jednak to piękna tradycja, pokazująca jak silnie jesteśmy związani z przyrodą. Jak wiele dla nas ma i jak wiele może zaoferować, o ile ją znamy i szanujemy.
0 1
i,,cóś nad wisło",za to w 39 miała co innego na głowie 🤣