Cwany Rysio z trasy Bruksela-Jasło

W 2019 roku Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) - w efekcie własnego śledztwa - skierował do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Ryszarda Czarneckiego, eurodeputowanego Prawa i Sprawiedliwości. Według unijnych śledczych polityk pobierał nienależne mu zwroty kosztów podróży służbowych i diety. Jak podawano w mediach, mogło chodzić nawet o prawie 100 tysięcy złotych.

OLAF przyjrzał się delegacjom europosła PiS za lata 2009-2019, w tym kiedy był on m.in. wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego VIII kadencji. Przedstawiane przez europosła PiS rozliczenia sugerowały, że w Brukseli spędzał 15 minut dziennie, a resztę czasu przebywał w podróżach. Wykryto ponadto, że choć Czarnecki nie mieszkał w Jaśle, a w Warszawie, to każdorazowo powiększał kilometrówkę o 340 km. Ponadto liczne przejazdy miał rozpisywać na samochody, które nie należały do niego i których właściciele mu ich nie pożyczali. W jednym z rozliczeń cwany Rysio podał nawet dokładne dane fiata punto cabrio, który – według zeznań właściciela – 11 lat wcześniej został rozbity i zezłomowany. Zdaniem śledczych mogło też dochodzić do przestępstwa fałszowania podpisów.

"Kłamstwa i fake-newsy w nich mają zdyskredytować mnie w oczach opinii publicznej" - tak początkowo komentował sprawę Ryszard Czarnecki, ostrzegając dziennikarzy, że podejmie "kroki prawne". Potem przed dziennikarzami czmychał. Dziś otwarcie bije się w pierś twierdząc, że popełnił błędy i gotów jest ponieść ich konsekwencje. I ponosi. "Oddałem to, czego PE się domagał, czyli kwotę ponad 50 tysięcy euro" - przyznaje.

Za niekorzystne rozporządzanie mieniem grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Przyłapany na chachmęceniu Czarnecki wyłudzone pieniądze oddaje, więc na więzienny wikt raczej nie przejdzie.

Takie oto mamy dziś prawo i taką sprawiedliwość. Dla swoich.