Opowiem Wam o Czubatce w Wyrzysku, w województwie wielkopolskim, zwanej też Górą Adama i Ewy.
Ale nie o tej realnej, ale o obrazie, który noszę w swojej pamięci. Wzbogaconej o wyobraźnię. To moja Czubatka i próżno doszukiwać w niej rzeczywistej. Jest mi droga, jak moje dwa domy w Wyrzysku i cmentarz, gdzie spoczywają moi rodzice i babcia.
Krótka historia
O historii Czubatki wiemy tylko tyle, że była średniowiecznym grodziszczem z XI lub XII wieku. Nie prowadzono na niej zaawansowanych prac archeologicznych, więc ta wiedza musi Czytelnikom wystarczyć. Zresztą nie w jej historii rzecz. Inna nazwa to Góra Adama i Ewy, bo rosły na niej dawniej dwa dęby o tych imionach. Za czasów mego dzieciństwa został jeden. W drugi trafił piorun i zostało z niego niewiele.
Moja Czubatka
Po śmierci rodziców odpadł mi powód do odwiedzania rodzinnej miejscowości. Byłem w niej kilka lat temu. Ale jeszcze dziś, kiedy zamknę oczy, ją widzę. Górującą nad doliną Łobżonki. W dole mogę dostrzec wieżę kościoła pw. św. Marcina, w którym zostałem ochrzczony, domy przy rynku, "niemiecką górę", gdzie stał kiedyś kościół ewangelicki.
Morwy
Przy wąskich dróżkach wokół szczytu posadzono onegdaj morwy. Białe i czarne, które roniły na ziemię dojrzałe owoce, od których robiła się krwistoczerwona lub biała, jak lukrowa polewa na torcie. Nie wiem czemu, ale owoce morwy nie miały zbyt wielu amatorów. Niekiedy babcia mnie prosiła bym przyniósł ich siatkę na konfiturę. Pyszną, aczkolwiek bardzo słodką. Dopiero kiedy zacząłem jeździć na Bliski Wschód i Azji Środkowej zobaczyłem jak bardzo popularnym drzewem jest tam morwa. Ich liśćmi karmi się jedwabniki, których larwy tkają długie nici surowego jedwabiu. Owoce je się pod różnymi postaciami. Świeże, suszone, w syropie.
Spacery
W niedzielne popołudnia alejki wokół i na Czubatce zapełniały się spacerowiczami. Rodziny z dziećmi, zakochani, nastolatkowie na rowerach. Ci pierwsi w z góry ustalonej hierarchii. Dzieci hasały przodem, potem dostojnym krokiem podążali rodzice. Słyszało się "dzień dobry, co słychać", wypowiadane co chwilę jak mantra przez dorosłych na widok znajomych idących z naprzeciwka. Zawsze w najlepszych "niedzielnych" ubraniach. Panie w kapeluszach, garsonkach. Panowie w ciemnych bądź letnich garniturach. Koniecznie pod krawatem. Zatrzymywali się na moment by zamienić kilka słów lub na dłuższe pogawędki. Wtedy stawali nieco z boku, by nie przeszkadzać innym.
W latach 90. dawne obyczaje zanikły, a wraz z nimi odświętnie ubrani spacerowicze. Czasami trafiali się zakochani. Rowerzyści na swych szalejących maszynach, albo matki z dziećmi w wózkach. Czubatka zarastała. Dziczała. Ulewne deszcze wyryły na zboczach pagórka głębokie bruzdy deformując kształtny niegdyś stożek. Coraz częściej na szczątkach ławek biesiadowali lokalni pijaczkowie. Po zmroku strach był tamtędy przejść.
Spacery z ojcem
Kiedy tylko przyjeżdżałem do rodziców odbywałem z ojcem długie spacery do wodowskazu na Łobżonce, na którym regularnie, dzień w dzień dwa razy, sczytywał poziom rzeki i przekazywał zbiorczo do IMGW w Poznaniu.
O czym rozmawialiśmy? O wszystkim. O polityce, o moim życiu, ale najczęściej wymownie milczeliśmy. Nie trzeba wiele mówić, by się porozumieć. Wystarczy sama bliskość. Obecność drogiej nam osoby. Swego rodzaju głębokie współodczuwanie Kogoś, kto idzie z nami.
Lato
W letnie popołudnia, gdy stoki Czubatki były nagrzane od słońca, powietrze pachniało macierzanką, liśćmi łopianu i zimnym zapachem wody płynącej leniwie pod korzeniami osiki przy wodowskazie. Na kamieniach wygrzewały się zwinne, zielonobrązowe jaszczurki. W trawie czasami zaszeleścił zaskroniec lub mysz.
Zima
Zimą, ścieżki, w odsłoniętych miejscach gdzie docierały promienie słoneczne, skuwała cienka pokrywa lodu. Trzeba było bardzo uważać by nie wylądować na "czterech literach". Z drzewa na drzewo przeskakiwały rude wiewiórki. Małe kosmate stworzonka szukające pod śniegiem zagubionego orzeszka leszczynowego. Gałęzie drzew otulone śnieżnym puchem, rozbłyskiwały w słońcu kolorami srebra i czerwieni. Z oddali dobiegał gwar miasta. Klaksony samochodów. Przenikliwy dźwięk piły z tartaku wwiercający się w mózg. Głosy dzieci powracających ze szkoły. Stawiający na nogi ryk karetki wiozącej chorego do pobliskiego szpitala.
Wszystkie barwy i dźwięki Wyrzyska zaklęte w soplach lodu na drzewach.
Kiedy zamykam oczy, widzę ją. Oczyma pamięci i wyobraźni.
1 0
Pan Antoni Styrczula który tak średnio próbuje na sentymencie i duchu Wyrzyska i Jego Mieszkańców oraz pamięci dobrego ojca, zbić jakiś kapitał ( finanse + przyszłość polityczna ) jest lekko śmieszny :) Nie pamiętam w sukcesach Miasta,Jego Mieszkańców i podatków informacji o wsparciu inwestycji z Kancelarii Prezydenta. Teraz Czubatka- to sukces tradycji Melów a obecnie córki Danki Łęgi która zwołała ,,szpadlową,sympatyczną ekipę,,z radną mojego Osiedla i wieloma babami i chłopami z jajami którym się darmowo chce działać. Brawo i nie pozwólcie przenieść Stolicy do Warszawy :)