Mam w d....ie demokrację sondażową

Czy wiedzą gały co biorą?

Już trudno mi się połapać jakie liderzy wyścigu prezydenckiego mają poglądy. Zmieniają je jak rękawiczki by dopasować się do sondaży. Mówią to, co im sondaże pokazują. Zwłaszcza ten na pierwszym miejscu w notowaniach.

Demokracja sondażowa jest jak przebiegły handlarz, który w każdym momencie potrafi się dopasować do oczekiwań kupującego. Tu zaś mówimy o wyborcy.

A z wyborcą jak z pogodą, jednego dnia, po udanym nocnym seksie, ma dobry humor. A innego, bo szef go op....ł, ma wszystko w dupie.

To nieustanna huśtawka wyborczych nastrojów i wskazań w sondażach robionych na każdy możliwy temat.

A to czy Ziemia jest okrągłą, albo czy dwa i dwa to cztery? A może pięć?

Czy przyjmować imigrantów czy ich deportować, morzyć głodem w polskich gettach?

A sztabowcy kandydatów, na każdym etapie kampanii, uważnie je śledzą i podpowiadają kandydatowi np.

"Dziś nie kochamy Ukraińców, musisz zaostrzyć ton, bo tak pokazują sondaże".

Innego dnia: "Już możesz mówić o nich dobrze, że się solidaryzujesz z uchodźcami z Ukrainy, bo trend w badaniach się odwrócił. Jest wznoszący".

Zasadnicza więc część działalności polityków i ich służalców polega na czytaniu i analizowaniu sondaży i mówieniu tego, czego według tych sondaży oczekują głosujący.

Powstaje zaklęty krąg: sondujący wypytują sondowanych o to, co jak sądzą, ich klient chce usłyszeć.

Wypytywani zaś odpowiadając tak lub owak przyczyniają się do powstania raportu dla klienta, pozwalający mu przedstawić produkt, który sondowani, według niego, chcą kupić.

I tak cała kampania wyborcza sprowadza się do p...nia komunałów.

Pod gust wyborcy i dla niego.

Tylko kiedy już wybierzemy taką plastikową lalę, miejmy do siebie pretensje.

Bo wiedziały gały co brały.