Aleksego ludzie wspominają, że kiedyś chłopak był na schwał, wypić - wypił, ale zawsze elegancki, przyczesany, dopiero potem trochę się opuścił i właśnie wtedy do Stasi na resztę życia przylgnął. I tak sobie żyli w połowie domu, która jeszcze nie runęła, w jednej izbie z wielkim wyrkiem pośrodku, nad którym - otoczony nitkami pękających ścian - wisiał duży, święty obraz.
Stanisława i Aleksy opuścili Antoniny w 1994 roku. Krótko po tym, jak zabrała ich rodzina, oboje pomarli - tak jakby już żyć nie potrafili bez tych łąk i bez tej ich chaty, w której zamiast prądu palili świece, bo tak się jakoś złożyło, że elektryfikacja nigdy do Antonin nie dotarła.
Ledwie ostatnie ludzkie tchnienie uszło znad antonińskich traw, runęła Stanisławy chatynka i nic już po dawnych mieszkańcach nie zostało.
*
Przed Stanisławą i Aleksym w Antoninach dokonali żywota Dreslerowie, którzy po wojnie - w przeciwieństwie do innych Niemców - zdecydowali się nie wyjeżdżać na Zachód, lecz pozostali w swym domku położonym niemal nad samą Notecią. Ich już nie było - pamiętają ludzie - a jeszcze długo biegał po łąkach ich bezdomny pies.
Dreslerowie byli potomkami niemieckich osadników, którzy na początku XIX wieku skolonizowali te tereny, nazywając je Małym Sybirem, i którzy mozolnie przekształcali bagienny teren w uprawne łąki i grunty orne. Polskich rodzin w Antoninach było przed wojną zaledwie kilka. Jednych i drugich dzieliło wiele, łączyło jedno - bieda, więc radzili sobie, jak mogli: domy stawiali na palach (bo podłoże grząskie), a ściany budynków gospodarczych klecili z pęków słomy, wrzosu i gliny (bo tak było oszczędniej).
I wspólnie zmagali się z każdym dniem: łeb w łeb, ramię w ramię.
*
Po wojnie niemieckie gospodarstwa przejęli głównie Zabużacy, którzy sprowadzili się tu nie bacząc na brak prądu, czy na wiosenne roztopy, kiedy po domu można było poruszać się jedynie po kładkach. Żeby było co włożyć do garnka, wydzierali łąkom maleńkie poletka ornej ziemi pod uprawę ziemniaków, ale nawet kiedy im się to udało, zysk nie przychodził łatwo, bo co człowiek zasadził w dzień, dziki wygrzebały nocą.
Co bardziej obrotni dorobili się na sianie i mleku, przede wszystkim jednak na uprawie kapusty, nad którą czuwali pieczołowicie i jak było trzeba, flancowali nawet nocą przy latarce. A później, gdy uzbierali trochę grosza, uciekali stąd czym prędzej. Choćby - jak mawiali miejscowi - „do góry", czyli do Szamocina, Nałęczy, Józefowic.
A przecież - tak powiadali, patrząc na tę płaską jak stół dolinę - gdyby na tych łąkach zaprowadzić odpowiednią kulturę rolną, to stąd pół Polski zaopatrzyliby w mięso!
*
Jako trzeci od końca wyprowadził się Józef Śmiechowski, ostatni antoniński sołtys, który pamiętał jeszcze czasy, gdy we wsi stało pięćdziesiąt sześć domów. Najpiękniejsza była szkoła: na drewnianych palach, murowana, z jedną salą wykładową (gdzie za młodu urządzali wiejski jubel) i z nauczycielskim mieszkaniem z trzema pokojami i kuchnią.
W połowie lat siedemdziesiątych sołectwo zlikwidowano, a pozostałe trzy domy przeszły pod administrowanie sołtysa z Nałęczy. Bo taka była odgórna tendencja, żeby Antoniny powoli kasować.
*
O Antoninach mówiono kiedyś, że to stolica bocianów, bo ich gniazda uwite były przy każdej bez wyjątku zagrodzie. Z biegiem lat i ludzie i ptaki wynieśli się jednak w lepsze strony.
I nawet krzyż, który przez dziesiątki lat stał przy drodze, w końcu ze starości się ukruszył…
*
W 2012 roku stulecie powstania wsi, w nieistniejących już Antoninach odsłonięto pamiątkowy głaz. Upamiętnienie osady było inicjatywą jej dawnych mieszkańców, dzisiaj zamieszkałych w Polsce i w Niemczech. O symboliczne odsłonięcie obelisku ówczesny burmistrz Szamocina Eugeniusz Kucner poprosił najstarszych żyjących mieszkańców Antonin: Bronisława Troczyńskiego i Güntera Grafa.
Bodnar: poinformowałem marszałka Sejmu o nieprawidłowoś
Nic im nie pozostało, tylko paplać, miałczeć, dla swojego elektoratu. Czy ich elektorat, jeszcze wierzy, w bzdury, które mu wciskają? Dno, dno, z głębokiego dna, a ich elektorat tego słucha, czy jeszcze ufa im, w dno, z dna głębokiego?
Dry
14:53, 2025-07-20
Nie poddamy się ksenofobicznej tłuszczy
Nie ma to, jak tłuszcza styrczulowska, internacjonalistyczna, komunistyczne złomowisko moralności Kalego. Dzisiaj dowiadujemy się, że na granicy z Niemcami pojawiła się jednostka chorobowa o nazwie cholera.
jl
13:45, 2025-07-20
Pilski hejter wskazuje swojego wroga nr 1
Można przyjąć za wielce prawdopodobne uczestnictwo wroga numer jeden w stałej akcji obsrywania grobu Lemanowicza. Tylko może to być związane z kosztami. Ma on, jako warszawiak, zagwarantowane miejsce na Powązkach.
sprawy ostateczne
13:23, 2025-07-20
W sobotę zawrze w całej Polsce. Masowe manifestacje
Gdzie jest strajk kobiet? Pewnie rozkładają nogi ciapakom.
Też pilanka
09:41, 2025-07-20
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz