Tak się złożyło jakoś, że miesiąc temu kupiłem monumentalny reportaż Martina Caparrosa pt. "Ñameryka", argentyńskiego dziennikarza i prozaika, który przedstawił w nim genezę tego, co dziś nazywamy Ameryką Łacińską.
Regionu, gdzie czterysta dwadzieścia milionów ludzi w dwudziestu krajach mówi tym samym językiem, dzieli historię i kulturę. Miewa te same problemy i troski.
Na kartach tej książki zabiera czytelnika w trudną i długą podróż do Meksyku, Caracas, Bogoty, Buenos Aires, La Paz czy El Alto.
Krytycy określili jego dzieło, liczące prawie 800 stron, "Biblią Ameryki Łacińskiej XXI wieku".
I jest nią w istocie.
To rzecz pełna bólu, troski, ale też miłości do swego kraju i całego kontynentu, który dla Europy praktycznie nie istnieje. No może z wyjątkiem Hiszpanii i Portugalii.
Caparros wyjaśnia europejskiemu czytelnikowi, skąd się wziął tak silny we wszystkich krajach "Ñameryki" - od Panamy po Ziemię Ognistą - antyamerykanizm, antyimperializm w stosunku do potężnego sąsiada, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Pisze- "Latynoameryka zostaje określona w opozycji do tryumfującej Ameryki saksońskiej rasy. Był to sposób na odróżnienie nas, ale też na pogodzenie się z klęską, przyznanie, że słowo Ameryka nas nie dotyczy, nie jest nasze. I że Amerykanie z Północy planowali zagarnąć ją jeszcze bardziej, w tamtych latach USA zatrzymały jedną trzecią Meksyku" , a planowały podbić inne kraje Ameryki Południowej.
Gdy im się to nie udało, wpływały na tamtejsze kraje. Obalały rządy, jak w Chile powoływały "swoje", spolegliwe wobec Waszyngtonu.
Wspierały politycznie, finansowo i militarnie wojskowe junty, rabując przy okazji co się da i gdzie się da.
Kosztowało to Amerykę Łacińską dziesiątki tysięcy niewinnych ofiar. Mordowanych w kazamatach, jak w Chile, Argentynie, Paragwaju. Zrzucanych z samolotów do oceanu. Żywcem.
Palonych i torturowanych na wszystkie możliwe sposoby dzięki "pomocy" "ekspertów" z CIA przez lokalnych rzezimieszków.
W XIX wieku Torres popełnił wiersz, który zatytułował "Obie Ameryki", w którym napisał: " żyje w Ameryce Łacińskiej rasa/co ma przed sobą rasę saksońską/ śmiertelnego wroga, który zagraża/ zniszczeniem sztandaru jej wolności".
Nie dziwię się zatem, że USA, tak kochany przez nas sojusznik strategiczny, jest dla większości jej mieszkańców jeśli nie wrogiem, to niepożądanym intruzem.
I musimy to przyjąć do wiadomości, jeśli chcemy ten Latynoamerykę zrozumieć.
Caparros kreśli obraz - jak ją nazywa - "Ñameryki" jako kontynentu olbrzymich kontrastów: od wegetacji w Salwadorze, po względnie zamożny Cono Sur (Południowy Róg), do którego należą: Chile, Urugwaj i Argentyna.
Różnice są ekstremalne i jest też wiele podobieństw, jak język, historia i kultura, które łączą wszystkie te "wymyślone " państwa na kontynencie. Zrodzone z buntu hiszpańskich elit, osiadłych na tych terenach, przeciwko Madrytowi i Lizbonie.
"Latynoamerka" to kontynent potężny, choć dający zaledwie kilka procent światowego PKB.
Kojarzony przez nas z Maradoną, Pele, Puszczą Amazońską, przemocą i migrantami szturmującymi południową granicę USA.
To wszystko prawda, ale nie cała prawda.
Jeśli nie ma pozostawać dla nas nadal krainą wyłącznie mitów i stereotypów, musimy ją poznać i zrozumieć.
Bez nadymania się.
I tego cholernego, szkodliwego europocentryzmu.
O polonocentryzmie nie wspomnę.
0 1
Ten bełkot jest trudny do zniesienia. Antoni jako miłośnik komuny i fruktów, jakie niesie, ma w głowie jedno, że socjalizm marksistowsko-leninowski jest tym, co uwielbiają amerykanie południowi a Franciszek jest wykwitem "teologii wyzwolenia" typu radzieckiego.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu faktypilskie.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz