Od dziecka tak mam, że kiedy tylko mocniej zaczynają grzać promienie słoneczne, czuję się tak jakbym na nowo się narodził.
Zwłaszcza, odkąd mieszkam na wsi.
Ptasi koncert mam od samego rana, już od różanopalcej jutrzenki, kiedy, na niebie znika czerń i gwiazdy, a pojawia się różowa kurtyna.
Z minuty na minutę podnosi się powoli, by odsłonić rąbek gwiazdy, którą ziemianie nazywają słońcem. I którą, niegdyś, uczynili bogiem.
I gra mi ta ptasia orkiestra zięby, kosy, wróble, gołębie. A od czasu do czasu, z puszczy głośnym klangorem dają znać o swojej namiętności żurawie.
Cieszy mnie widok każdej zieleniejącej się rośliny. Powoli, jakby niepewnie, delikatnymi listkami sondującej powietrze, czy aby nie jest za zimne, by pokazać się w całej krasie.
Pokrzywy, mniszka lekarskiego, babki lancetowatej i wszystkich innych, których nazw nie znam.
I nadziwić się nie mogę, że ktoś nazywa je chwastami.
Sama natura nie zna tego słowa.
To człowiek, arogancko, nazwał te, które mu przeszkadzają w uprawach.
A przecież każda z nich odgrywa w ekosystemie ważną rolę i często ma cenne właściwości lecznicze.
Od pierwszego dnia wiosny szukam jej śladów nietrwałych w lesie.
Fiołków leśnych, przylaszczek tworzącej niebieskie kobierce pod drzewami.
Potem jest czas knieci błotnej popularnie zwanej "kaczeńcem", której złote główki przeglądają się w rowach i większych bajorkach.
I zawilców, nazywanych też anemonami. Kwitną tylko przez chwilę jakby chciały nam przypomnieć jak kruche i nietrwałe jest nasze życie.
Wiosna, och, Ty!
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz