Moje wiśnie mają już dobre dwadzieścia lat. Gdy je kupowaliśmy były małymi sadzonkami. Niespełna metr wysokości.
Dziś mają około trzech metrów i obwód korony jakieś cztery metry.
To odmiana szczepiona na pniu, więc każdego roku - w styczniu, lutym - trzeba obcinać tzw. dziczki oraz odrobinę formować koronę. Nie za bardzo, by nie stracić efektu "kaskady wiśniowych kwiatów".
W Japonii rośnie taka, która ma około tysiąca lat i w porze kwitnienia przypomina różowy wodospad.
Moje, jeśli się uprę, też. Zwłaszcza ta posadzona w kącie ogrodu.
Przed domem, przy furtce, rośnie jeszcze jedna wiśnia. Odmiany "amanogawa" kwitnąca na biało.
Jesteśmy z żoną szczęśliwi, że możemy je każdego ranka podziwiać, zaraz po wstaniu z łóżka.
Wystarczy, że wyjdziemy na taras.
To tylko jedna z zalet posiadania własnego domu na wsi, gdy można oczyma i każdą porą w skórze chłonąć budzącą się do życia naturę.
Słuchać treli kosów, zięb, gołębi.
Klangoru żurawi z pobliskiej Puszczy Kampinoskiej.
I piania kogutów, które - gdy tylko zrobiło się cieplej - ruszyły w miłosne tany.
Pogadać z sąsiadem przez płot.
I niespiesznie obejść dom wokół, rozkoszując się czerwienią i bielą tulipanów, delikatnym różem magnolii, purpurą rododendronów i błękitem niezapominajek, które mówią, że życie jest piękne.
Nie zamieniłbym tego miejsca i tych chwil na żadne inne.
0 0
Ale dałeś czadu Antek!!!